niedziela, 21 sierpnia 2011

96. Jestem szczęściarą !!! :)

W końcu mam wszystko w mieszkaniu tak jak chciałam i tak jak to z R. zaplanowaliśmy. Biedak wczoraj na kacu zniósł dzielnie wycieczkę do Ikei, a potem jeszcze dzielniej wywiercił mi w ścianach kupę dziur i powiesił półki. Bajzlu przy tym narobiło się co nie miara, ale wszystko ładnie posprzątałam i dziś już mam spokój. R. tylko kończy jeszcze jakieś duperele, których wczoraj nie dał rady.

No i kto jeszcze ma tak jak ja? :) O cokolwiek poproszę to R. prędzej czy później mi to zrobi. Czasem mam wrażenie, że daję za mało od siebie. Zawsze mogę na niego liczyć. Nie ma rzeczy, której by mi odmówił z jakiegoś błahego powodu. Ale z drugiej strony, w związku nie chodzi o to żeby było coś za coś. Jestem wielką szczęściarą mając R. przy sobie. I myślę, że on też mógłby powiedzieć to o sobie :) (moja skromność przeze mnie przemawia)

Jutro mam pierwszy sierpniowy egzamin. W środę drugi. Tak jak jutrzejszego nie boję się wcale, tak z tą środą to nie wiem jak będzie. Uczę się jeszcze pilnie. Ale zaczynam się mocno stresować, a na mnie stres niestety nie działa mobilizująco. Oby się udało.

Potem jadę do domu znów. Pomóc trochę przy babci. W szpitalu będzie jeszcze długo. I teoretycznie ma tam opiekę, ale wiadomo jak to jest. Zawsze lepiej jak jest przy niej ktoś bliski. Podać coś, umyć, przebrać. Mama, brat i siostra są z nią teraz. Jest też wujek, niestety leniwy i strachliwy. Jak coś się stanie będzie miał pretensje, ale teraz palcem nie kiwnie. Jego żona - niesamowicie przemęczona księgowa. No i kuzyneczki - zapracowane strasznie. Nie mogą przecież na każde zawołanie być w szpitalu. My możemy, one - no skąd.
Cóż... Nie satysfakcjonuje mnie tłumaczenie, że ludzie tacy są. Ale nic nie zrobię. Jestem ciekawa jak będzie wyglądała rozmowa dotycząca opieki nad babcią jak już wyjdzie ze szpitala. Kuzynkom będziemy musieli się przedstawić najpierw, bo aktualnie jesteśmy na etapie mijania się na ulicy i nie odzywania się do siebie.
Tragedia.
Ale i tak jestem szczęściarom. Bo mimo, że na swoją "rodzinę" (wujek, ciocia i kuzyneczki) liczyć nie mogę, to i tak mam dookoła siebie ludzi, którzy w potrzebie wyciągną rękę.

4 komentarze:

  1. Niestety to te kuzyneczki któregoś dnia będą się fukać, że przecież im się spadek należy... ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie będą, nie będą, bo już spadek dostały. Pewnie stąd to zachowanie. Chociaż wcześniej było dokładnie tak samo, więc może niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. no niestety rodziny sie nie wybiera ;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli R był w stanie tyle dziur wywiercić na kacu, to strach pomyśleć, jakie spustoszenie by siał z wiertarką bez kaca! Musisz uważać o co prosisz :)
    Bądź dobrej myśli, może się kuzyneczki w końcu zmobilizują.

    OdpowiedzUsuń