niedziela, 27 listopada 2011

133. Dylemat prawdziwy, czy bezsensowne wymyślanie problemów?

Ja to się chyba tak szybko nie nauczę jak postępować z mężczyznami żeby było dobrze. Sytuacja jest taka: R. zaprasza swojego współlokatora na męski wieczór do nas. Dawno się nie widzieli. W planach były męskie rozmowy o życiu i śmierci, ploty z ostatniego roku (bo to absolutna i święta prawda jest, że mężczyźni są większymi plotkarzami niż kobiety) i oczywiście morze wódki do wypicia. Ja wieć jakoś tak sama z siebie pomyślałam sobie, że z domu trzeba by wybyć. No bo jak to męski wieczór z babą? R. oczywiście zapierał się rękami i nogami, że nie, absolutnie nie, zostań kochanie, no nie wygłupiaj się. Itd., itp. W końcu jednak zaprosił kolegę A. a mi zaproponował żebym poszła do jego narzeczonej K., która przez to że A. przychodzi do nas ma chatę wolną. No to dobrze. Dyplomatycznie i bardzo delikatnie sprawa pozbycia się baby z domu została rozwiązana. My z K. jak to z babami bywa zaplanowałyśmy sobie mniej więcej co i jak. Film, drineczki, sałateczki... Wszystko jest dograne i co? R. dzwoni do mnie dwie godziny przed spotkaniem z kolegami (bo ja na dodatek byłam jeszcze u babci, ale ponieważ postanowiłam pozytywnie do życia podchodzić od dziś, to nie będę o tym opowiadać) i mówi, że kolega współlokator były przyjdzie z koleżanką. I że tak naprawdę to najlepiej jakbym została jednak w domu. W tym samym czasie jednak K. zaprosiła do siebie jeszcze dwie inne koleżanki, których nie znałam na nasz babski wieczór i powiedziała, że nie ma mowy w ogóle o zmianie planów jakichkolwiek.
No i co? Zostałam w kropce. Co tu teraz zrobić. Ratować narzeczonego i jego męski wieczór zepsuty przez współlokatora i jego koleżankę, który tak właściwie dosyć często w ostatniej chwili zmienia plany, czy iść na zaplanowany babski wieczór, co by K. nie było przykro, że ją zostawiam na lodzie w ostatniej chwili?
Poszłam do K. bo mnie bardzo denerwują takie zmiany planów przez innych. To trochę tak jakby nie szanowali Ciebie i Twojego czasu. Ale było mi przykro, że zostawiłam R. samego w takiej dziwnej sytuacji. Na szczęście wszystko się jakoś samo ułożyło i wyszło w miarę dobrze, a na koniec chłopaki i tak przyszli do K. gdzie skończyli swoje pół litra po czym z R. wróciliśmy do domu.
Ale tak naprawdę to jakie wyjście z sytuacji byłoby najlepsze?

Ja to się w ogóle jak jakiś dzikus zachowuję w kontaktach towarzyskich. W piątek to siedziałam wieczorem w tym łóżku i było mi tak dobrze z jednej strony, ale z drugiej... Znowu skreśliłam grupę ludzi tylko na podstawie jednego spotkania z nimi. Bezsensu zupełnie przecież. Nie wpasowałam się wtedy w klimat co nie znaczy, że w ogóle nie będę się mogła w niego wpasować. A to sympatyczni ludzie są przecież. Ech... głupio mi było bardzo potem, że nie poszłam na to piwo z R. No i jak ja mam potem mieć niewiadomo ilu znajomych skoro nie umiem o nich zadbać. No dzikus totalny :)
Będę nad tym pracować.
Zależy mi na przykład na spotkaniu we czwórkę z mężem mojej koleżanki najlepszej. Mieszkałyśmy razem rok i bardzo się zżyłyśmy. Potem ona się wyprowadziła ale nadal utzrymywałyśmy kontakt. Z P. poznaliśmy się na samym początku. Oni przechodzili swoje różne perturbacje ale jakoś to się między nimi wszystko ułożyło dobrze i są teraz szczęśliwym małżeństwem. Nigdy jednak nie spotkaliśmy się razem w czwórkę. Nie wiem czemu. Tzn wiem... bo ja właśnie taki dzikus jestem i zamiast zaprosić ich po prostu do siebie, przygotować coś do jedzenia i po prostu miło i na luzie spędzić z nimi czas, to ja się denerwuję i spinam, że coś będzie nie tak jak powinno i że nie sprostam niewiadomo czemu i że tragedia z tego jakaś wyjdzie... Porażka...

piątek, 25 listopada 2011

132. Wolny piątek...

... a ja co?
Pozałatwiałam co miałam do pozałatwiania, umyłam okna, posprzątałam całe mieszkanie, poszłam na zakupy, ugotowałam obiad, zrobiłam porządek z kwiatami, podszyłam pościel, która czekała na to już chyba z miesiąc, wyprasowałam stertę rzeczy, pomalowałam paznokcie i co?
I przyszedł R. z pracy, zjadł obiad, wypił piwo, obejrzał odcinek serialu i poszedł na piwo z kolegami.
I tak to właśnie jest w związkach :) (mówię to pół żartem pół serio)

Lubię sobie coś pooglądać w trakcie prasowania. Włączyłam więc sobie rodzinka.pl. Tysięczny serial polski robiący ludziom wodę z mózgu. Pokażcie mi taki dom. Pewnie, że chciałabym żeby tak to właśnie wyglądało, ale umiem realnie podejść do sprawy. No niestety tak to nie jest. Zwłaszcza mamusia. Mamusia chodząca w obcasach, z zawsze pomalowanymi paznokciami i pełnym makijażu nawet w łóżku przed spaniem. Z jednej strony dobrze, że nie przedstawiają kobiety scharowanej, zniszczonej i zmęczonej życiem z czterema facetami pod jednym dachem. Ale z drugiej strony przegieli w drugą stronę.
W ogóle te wszystkie seriale mocno podkolorowane życie przedstawiają. I po co? Piękni ludzie, którze zawsze wyglądają tak samo, mają wszystko czego potrzebują, a ich problemy rozwiązują się szybciej niż się pojawiły.

Ech gdyby życie takie było naprawdę... :)

czwartek, 24 listopada 2011

131. Bulwersacja...

We wtorek, z okna naszej uczelni skoczyła dziewczyna. Samobójstwo. Powody nieznane.
Przychodzę na zajęcia, które w tym budynku się odbywają i co słyszę od ludzi? Dorosłych, inteligentnych ludzi?
"Ej..., a widzieliście już, gdzie to było?"
Albo: "ej, chodźcie, poskaczemy!!!"
Albo: "Najarała się i myślała, że poleci..."
Albo inne komentarze na równie "wysokim" poziomie.
Tragedia.
Jestem zbulwersowana i wkurzona na tych wszystkich ludzi co się zachowują jak dzieci i ludzką tragedię traktują jak rozrywkę.
To jest przyszłość naszego społeczeństwa?!

środa, 23 listopada 2011

130. Aaauuu...

Uwielbiam taki ból :) Nie żebym jakieś skłonności wykazywała do masochizmu czy innych tego typu rzeczy. Ja po prostu wróciłam z aerobicu. Wycisk był nie z tej ziemi. Czuję każdy mięsień, a właściwie póki co nie czuje żadnego - jutro za to nie ruszę ręką ani nogą.
Ale uwielbiam to uczucie. Naprawdę.
Poza tym jestem z siebie mega dumna, bo w przyszłym tygodniu skończy mi się karnet, a ja nie opuściłam żadnych zajęć. Po raz pierwszy wykorzystałam go całego. I nie ostatni. Dopiero zaczynam się rozkręcać.

Jutro muszę wstać raniuśko... Jak to jest, że jak muszę, to wstanę, ale jak nie muszę, ale chcę, bo dzień dłuższy, bo poranek w szlafroku z filiżanką kawy to jest to co uwielbiam, to nie umiem za cholerę wstać po pierwszym budziku? No jak to się dzieje? Można to jakoś może wyćwiczyć?

129.

Pewna osoba życzyła mi na te 25-te urodziny, żeby były one w moim życiu przełomem. Żebym przestała uciekać od świata, a zaczęła stawiać mu czoła.
Tak więc będzie!!!

piątek, 18 listopada 2011

128. Popołudnie w domowym zaciszu :)

Przy kawie z amaretto i piernikach. Mama upiekła już w zeszłym tygodniu. Doczekać się nie mogłam aż do domu przyjadę spróbować. No i jak co roku udały się rewelacyjnie. Pyszne są naprawdę. Miękkie, aromatyczne, niesamowite :) Co roku robimy je w domu wcześniej. Zaraz po wszystkich świętych zarobiliśmy ciasto no i proszę.
Nie byłam w domu dwa tygodnie. Śmieszne uczucie troche, bo złapałam się kilka razy, że szukam czegoś co mam w Poznaniu, a tu nie ma. Na przykład zapalnik do kuchenki. Tutaj jest iskiernik, a ja się uparłam, że chcę zapalnik i koniec :) A jaka zdziwiona byłam, że korków nie ma w mieście... Dopiero po chwili się zorientowałam, że to nie to miasto. Niesamowite jak się człowiek szybko przestawia. Za szybko chyba trochę.

Weekend czeka mnie pracujący. Projektów mam do zrobienia kilka. Ale to sama przyjemność, bo wczoraj dostałam od R. prezent urodzinowy (udało mi się go wyprosić wcześniej :)) w postaci deski kreślarskiej. Teraz to nic tylko usiąść i rysować.
Jutro przyjedzie R. i będziemy świętować urodziny moje i mojego brata. Mamy dzień po dniu :) Ja w niedzielę, on w poniedziałek. Na dodatek takie dość symboliczne, bo ja 25, a brat 21.
Heh... 25...

niedziela, 13 listopada 2011

127. Pierogowa porażka...

... chociaż wszystko szło bardzo dobrze, ciasto wyszło dobre, lepiło się jak lepić się powinno, farsz całkiem dobry, to niestety ja głupia kretynka doskonale wiedząc, że nie układa się pierogów jeden na drugim, bo się posklejają tak właśnie je poukładałam. Efektem końcowym był niesamowite zdenerwowanie żeby nie powiedzieć inaczej i tylko połowa pierogów (z 40 które zrobiłam uratowało się 20, a i tak wiele z nich jest zniekształconych mocno). No niestety...
Zupa z porów i ziemniaków ze słonecznikiem, grzankami i serem wyszła jednak pyszna :)
A w przyszłym tygodniu będę robić chruściki. Chociaż, teraz sobie myślę, że zostało dużo słodkiego po dzisiejszej współpracy z koleżanką więc może nie będą konieczne. No bo przecież ile można słodyczy jeść?

Koleżanka przyszła do mnie popołudniu robić projekt na zajęcia. Niestety nie udało nam się za dużo zrobić, bo tak to własnie wychodzi jak 3 grupy dzielą się na 9 i każda chce być najlepsza i mieć wszystko tylko dla siebie. Cóż... Wyścig szczurów? Czy innych gryzoni... a niech się żrą. Ja będę swoje robić i tyle.
Dzień minął przyjemnie mimo że przy pracy :) Dobrze w sumie, że N się pojawiła bo bym się pewnie za to nie wzięła sama. A tak, coś tam jednak mam zrobione.
A teraz wieczór z książką. R. źle się czuje więc nie będę go męczyć :) a mam super książkę, na którą czekałam od wakacji. Trzecia część Murakamiego :) Cieszę się jak małe dziecko.
Niedługo pewnie, bo jutro pobudka o 6.00 i do roboty. Wracam do chodzenia pieszo na uczelnię. Ruszać się muszę, bo zaniedbałam się bardzo. Ciasteczk tu, ciasteczko tam, a spodnie na dupę coraz ciężej wciągnąć.

sobota, 12 listopada 2011

126.

Piątkowy wieczór bez kryzysu :)
A dzień leniwy. Powolutku robiłam sobie co miałam do zrobienia i udało mi się zrealizować cały plan prawie. Dzisiaj natomiast to już się ostro biorę do pracy. Bo zaległości mnie gonią i niedługo chyba zjedzą :)
Pranie wstawione. R. biega z odkurzaczem, a ja się powoli zbieram na zakupy. Chciałam sobie coś na zimę kupić, bo w szafie tylko koszulki z krótkim rękawkiem i jakieś cienkie sweterki. Co prawda zaczęłam robić sobie na drutach, ale póki co mam ściągacz co za wiele mi nie da... I nie zapowiada się żebym szybko skończyła. Przy mojej organizacji czasu może się to okazać niemożliwe. Przynajmniej nie tej zimy...
W każdym razie wycieczka na zakupy dobrze mi zrobi myślę :) Poza tym mam do kupienia prezent dla brata na urodziny. Mam już coś na oku (siostra mi pomogła) tylko nie mogę się ostatecznie zdecydować.

Z koleżanką też się umawiałam, ale nie wiem co z tego wyjdzie. Same nie mamy jak się spotkać, a z naszymi mężczyznami to ja nie wiem czy chcemy. Ja bym z jednej strony bardzo chciała. A z drugiej się boję, że takie spotkanie może nie wypalić. I tu zaprzeczam sama sobie. Chciałabym żeby znajomi wpadali z wizytą, żeby kolacyjki jakieś robić albo nie wiem co tam jeszcze, a jak przychodzi co do czego to się martwię, że nie sprostam temu wyzwaniu. I chociaż wiem, że wystarczy być sobą, że nie trzeba stawać na rzęsach żeby ludzie dobrze się u nas czuli to jakoś się nie mogę przełamać. Blokada mi się w głowie zrobiła i koniec. Porażka...
Mam nadzieję, że minie...

No nic. Idę :)

piątek, 11 listopada 2011

125. I kolejny piątek...

Tym razem żaden kryzys nie przyszedł. I choć do wieczora jeszcze daleko to nie zapowiada się żeby przyszedł. Chcę spokojnie spędzić sobie weekend w towarzystwie R. I tylko R. na szczęście. Czekają mnie porządki i to spore. Ale też rzeczy miłe. Gotowanie :) Szycie, projekty...

W zeszłą sobotę pojechaliśmy z R do mojej babci, wujka i cioci. Wypadało już przedstawić narzeczonego reszcie rodzinie. W cigu tych trzech lat kiedy jesteśmy razem widzieli się tylko raz. To aż wstyd. Mimo, że jest jak jest. I muszę przyznać, że byłam bardzo mile zaskoczona. No dobra, może bez bardzo :) Było zupełnie nie tak jak sobie wyobrażałam. Wujek zabrał nas na wycieczkę objazdową :) Babcia pogadała, ciocia ugotowała obiad, upiekła rogale, a na koniec odwieźli nas do Poznania i sypnęli kasą.

Za tą kasę kupiliśmy sobie z R. odkurzacz i blender. Nasze pierwsze wspólne duże zakupy :) Odkurzacz spisuje się super - już wczoraj odkurzyliśmy - zaraz po odbiorze ze sklepu. A blender wypróbuję jak tylko skończę pisać, robiąc koktail bananowy do śniadanka :)

Emocji z wyjazdem żadnych. Już teraz, bo po powrocie do domu oczywiście były. Ale opadły i nie ma. I niech tak zostanie. Nie dam się nabrać po raz kolejny. Pewnie gdyby R. nie pojechał ze mną to nie było by tak miło. Ale on obcy, nie zna jeszcze sytuacji więc pokazują, że są mili... Eee szkoda gadać.

Coś mnie drapie w gardle. Mam nadzieję, że się od R. nie zaraziłam. Bo chodzi przeziębiony, smarka, kaszle i marudzi. Jak to chory facet :)
Wlałam w siebie właśnie pół litra herbaty z cytryną i miodem. Mam nadzieję, że się wykaraskam.
Zima przyszła. Muszę szybko kończyć szal i czapkę robić bo będzie ze mną krucho...
No to co... do roboty :)
Życzę Wam wszystkim pięknego, długiego weekendu i smacznych rogali marcińskich poznaniakom.
:)

piątek, 4 listopada 2011

124. Piątkowy wieczór...

... a ja siedzę sama w domu, w piżamie, oglądam mentalistę i zajadam się makaronem z serem czując się coraz gorzej sama ze sobą.
A jak mija Wasz piątkowy wieczór?

123. Ze słabościami należy walczyć...

Ja zaczęłam wczoraj. Dużo mnie to nerwów kosztowało, ale udało się. Miałam do załatwienia zaległą sprawę, którą odkładałam i odkładałam zupełnie nie potrzebnie, bo jak się okazało wcale nie była taka trudna do załatwienia. Ale im dłużej odkładałam wymyślając sobie kolejne argumenty, dla których mogę zrobić to później, tym gorzej było się za to zabrać. Udało się jednak i ciężar spadł mi z serca.

Zmobilizowałam się też w końcu żeby na aerobic się wybrać. I czas najwyższy, bo jak się w lustrze zobaczyłam to się załamałam. Zapuściłam się bardzo. Na wadze jest tylko dwa kilo więcej, ale nie wyglądam za dobrze. Chciałabym wrócić do czasów świetności (co było dawno, dawno temu) więc czeka mnie ciężka praca. I totalna zmiana nawyków żywieniowych. Ale dam radę. No bo czemu nie.

Weekend przede mną bardzo pracowity. Na dodatek chcemy z R. pojechać do mojej babci i wujka. Co jest pomysłem szalonym, bo nie przepadamy za sobą. No ale wypada. I choć wiem, że jest to najsłabszy argument jaki można sobie wymyślić, to jednak jedyny żeby się tam wybrać. A może nie będzie tak źle?
Zobaczymy...
Poza tym przede mną zakupy - jadę kupić odkurzacz i pare rzeczy do domu. Dywaniki do łazienki mi się marzą, ale póki mój współlokator ma głęboko gdzieś porządek jakikolwiek to może się wstrzymam, po co ma mi je zniszczyć.
I chciałam też poszaleć kulinarnie. Mnóstwo ciekawych przepisów sobie wyszukałam i teraz czekam na okazję żeby je wypróbować. Na pierwszy ogień idzie makaron z dynią i serem :) Dziś na obiad... Mmm już się doczekać nie mogę.