Dobrze, że wczorajszy dzień mam już za sobą i że dziś jest niedziela i nie muszę nic konkretnego robić. Chociaż powodów do narzekań też nie mam wielkich.
Ale po kolei.
Brat przyjechał do mnie w czwartek. Miał w planach u nas jedną noc i drugą ze znajomymi u koleżanki. Niestety plany mu się zmieniły i został u nas do soboty. Niestety dla niego, bo ja bardzo się cieszę, że przyjechał i został dłużej. W naszym mieszkaniu życie toczy się bardzo leniwie i powoli z R. zaczynamy się tym nudzić. Myślimy nad jakimś aktywnym sposobem spędzania wolnego czasu ale póki co idzie nam średnio. Nawet nie tyle z pomysłami co z mobilizacją. Dlatego towarzystwo kogoś z zewnątrz bardzo dobrze nam robi.
W każdym razie... wybraliśmy się do poznańskiej palmiarni, na Cytadelę i standardowo do Starego Browaru gdzie zmęczyliśmy się najbardziej, choć nie weszliśmy do żadnego sklepu.
W piątek Brodka. Koncert mi się podobał. Bez szału jakiegoś i wielkich rewelacji, ale bardzo było sympatycznie. Potem jeszcze piwko i do domu.
No i jesteśmy przy sobocie. R. miał umówić się ze swoimi rodzicami żeby zabrali nas po drodze na roczek do bratanka R. Troszkę to nie wyszło jak miało. Musieli na nas czekać, a potem trochę zmienić trasę, bo poznańskie remonty niesamowicie utrudniają poruszanie się po mieście. Udało nam się w końcu spotkać i jechaliśmy do Konina. W samochodzie cztery osoby i wielki traktor na pedały jako prezent dla malucha. Nie wiadomo kto bardziej się ucieszył na prezent, dziadek, tata, czy dziecko, ale radość była wielka.
Na miejscu pełno gości, stół pełen jedzenia, wino i dzieciaki. Wychowywane bezstresowo w związku z czym hałas niesamowity. Na szczęście przeżyliśmy.
Teściowe (przyszli) przywieźli nas z powrotem do Poznania. Weszli obejrzeć nowe mieszkanie i widać było że im się podoba. Na co ja odetchnęłam z ulgą :) Mama R. uważa, że ja się jej boję. A to nieprawda. Tylko nie wiem jak jej to udowodnić.
Wieczorem prysznic, piwko i Adamek. Biedny... Trzymał się dzielnie przez całą walkę i szkoda trochę, że mu się nie powiodło.
A dziś błogie lenistwo. Śniadanie do łóżka R. przygotował, gazetkę sobotnią wyborczą kupił, owoców dostaliśmy dużo od rodziców i wszystko było pyszne. I teraz choć trochę mi wstyd się przyznać siedzę w szlafroku w łóżku, popijam kawkę i nie mam zamiaru tak szybko z niego wychodzić :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńpotrzebne sa takie leniuchowe dni ;-)
OdpowiedzUsuńikea
Mi też smutno, jak widziałem Adamka. W zasadzie podwójnie, bo liczyłem, że mi facet zasponsoruje obiecany Kojotowi wyjazd do Pyrlandii, a tak - dupa. Chyba sam będę musiał sobie zapłacić za tę podróż. Nie ma lekko. Życie chłoszcze ;P
OdpowiedzUsuńwyrzuć teściową z kuchni, to będzie wiedzieć, że się jej nie boisz ;)
OdpowiedzUsuńnie ma się co wstydzić! dobry szlafrok nie jest zły ;)
OdpowiedzUsuńsiedzisz jeszcze w łóżku, czy juz wyszłaś? ;D
OdpowiedzUsuńciekawi mnie wątek, a raczej krótka wzmianka o wychowaniu bezstresowym dzieci. Moje tez jest wychowywane bezstresowo, ale zastanawiam sie czy są różne jego typy, bo moje jest grzeczne i mało wrzaskliwe?;)
Muszę kiedyś podjąc na blogu wątek progenitury bezstresowej;)
pozdrawiam
dlaczego zaraz wstyd? w rodzinie Tajemniczego wszyscy się przyzwyczaili, że jak mam wolny weekend to i o 13:00, jak ktoś przyjdzie nie zapowiedziany, może mnie zastać w szlafroku:P
OdpowiedzUsuń-> MAGDA: Z łóżka wyszłam jakieś dwa dni temu. Kręgosłup bolał mnie od leżenia :)
OdpowiedzUsuńCo do dzieci wychowywanych bezstresowo to było to trochę z ironią. Dzieci w tamtym domu mogą wszystko. Skakanie po tatusiu, gryzienie gości, wrzaski i inne takie rzeczy są na porządku dziennym. Nikt nie zwróci im uwagi, nie podniesie głosu (a uważam że czasem trzeba). Rodzice dziwnie się wobec nich zachowują. Najpierw krzyczą, potem się śmieją, potem znowu krzyczą, ale tym razem na siebie i koło się kręci. Nie chcę dopuścić do takiej sytuacji u siebie w domu.