Zostałam mistrzem!
Mistrzem marudzenia, zrzędzenia, gderania, kwękania, utyskiwania i wszystkich innych znaczeń tego słowa. MISTRZEM!!!
I nie jestem z tego dumna. Nic nie poradzę, co prawda, że za oknem zimno, że autobusy się spóźniają i trzeba stać na przystanku jedyne 40 min, żeby doczekać się jakiegoś środka komunikacji miejskiej. Że prowadzący na zajęcia nie przychodzą, bo pewnie im się nie chce, też nie moja wina. Albo, że wszystko na ostatnią chwilę robię i teraz mam masę rzeczy na głowie... No dobra, to akurat moja wina jest, tylko i wyłącznie.
Grr.... jakaś taka rozlazła jestem. Zaczynam różne rzeczy i żadnej nie kończę. Planuję sobie coś do zrobienia i te plany przekładam cały tydzień, a potem drugi tydzień i jeszcze czasem kolejny. Na przykład ciuchy. Zrobiłam porządek w szafie. Mnóstwo rzeczy do wydania, bo nie noszę, bo za duże, bo za małe, bo nie i tyle. Myślę sobie, zrobię zdjęcia, wrzucę na allegro czy gdzie, może ktoś się skusi za symboliczne kwoty. Uszykowałam i co? Leży to wszystko tak już trzeci tydzień. Potykam się czasem o to, ale mi nie przeszkadza. Przekładam z miejsca na miejsce i mówię sobie, że już jutro to ogarnę. Mhm...
Albo z blogiem. W głowie milion mam pomysłów. Że tło i szablon bym chciała zmienić. Że cykle jakieś wprowadzić - tydzień w zdjęciach, inspiracje, przepisy kulinarne, filmy, książki. Siadam żeby coś zrobić, zaczynam i odrywam się bo na fb coś się nowego głupiego pokazało i przecież trzeba zobaczyć, bo będę do tyłu, a może na YT jakiś film nowy ktoś wrzucił. Ooo i jeszcze email to trzeba od razu odpisać. I blog tak leży i czeka i doczekać się nie może. Tak samo jak prasowanie, szal dla siostry, cebula co szczypior wypuściła i aż się prosi o doniczkę...
Dramat.
I nie zwalajmy na pogodę, zimę, stres i inne czynniki zewnętrzno-wewnętrzne. Jestem do dupy ostatnio. Czas wziąć się za siebie!!!.
czwartek, 30 stycznia 2014
środa, 22 stycznia 2014
353. Przyjaciele
Nie ma dziś prawdziwych przyjaźni. A jeśli są, to bardzo rzadko się zdarzają. Mi się nie zdarzyła. Ani jedna. Ani pół nawet. No... Może pół.
Moja mama obchodziła kilka dni temu 60-te urodziny. Zorganizowaliśmy jej imprezę niespodziankę. Zaprosiliśmy jej najbliższych znajomych, których od dzieciństwa pamiętamy z urodzin, imienin, czy innych imprez, które dla pokolenia naszych rodziców były na porządku dziennym, a dla naszego niestety nie są. Zadzwoniliśmy do 30 osób już pod koniec października, zapytać, czy byliby chętni na taką imprezę i wszyscy, bez żadnego wahania, ustalania czy przemyśleń powiedzieli, że oczywiście. Przyjechali wszyscy zaproszeni. Z różnych stron miasta i kraju. Nikt nie zadzwonił z wymówką. To był fantastyczny wieczór z gitarą, śpiewami, a nawet tańcami. Mama była szczęśliwa, więc my też. Tylko tak sobie teraz myślę, czy za trzydzieści parę lat moje dzieci będą miały do kogo zadzwonić....
Moja mama obchodziła kilka dni temu 60-te urodziny. Zorganizowaliśmy jej imprezę niespodziankę. Zaprosiliśmy jej najbliższych znajomych, których od dzieciństwa pamiętamy z urodzin, imienin, czy innych imprez, które dla pokolenia naszych rodziców były na porządku dziennym, a dla naszego niestety nie są. Zadzwoniliśmy do 30 osób już pod koniec października, zapytać, czy byliby chętni na taką imprezę i wszyscy, bez żadnego wahania, ustalania czy przemyśleń powiedzieli, że oczywiście. Przyjechali wszyscy zaproszeni. Z różnych stron miasta i kraju. Nikt nie zadzwonił z wymówką. To był fantastyczny wieczór z gitarą, śpiewami, a nawet tańcami. Mama była szczęśliwa, więc my też. Tylko tak sobie teraz myślę, czy za trzydzieści parę lat moje dzieci będą miały do kogo zadzwonić....
wtorek, 21 stycznia 2014
352. Znaki wszechświata!
Są takie dni, gdzie jeszcze się oczu nie otworzyło, a już wiadomo, że coś pójdzie nie tak jak powinno. Już wczoraj wieczorem miałam jakieś dziwne przeczucia, że coś pójdzie nie tak jak powinno. Jako że Pan R. zadbał o to, żebym za dużo jednak nie myślała, temat odłożyłam na rano. Zadzwonił budzik. 6.00. Wstałam. Zaczęłam się ogarniać, bo na 8.00 przecież na uczelnię muszę jechać. Stwierdziłam jednak, że w nosie mam te zajęcia, i tak przecież nic konstruktywnego się na nich nie dzieje, zostaje w domu. Położyłam się z powrotem do łóżka. Nie mogłam już zasnąć, więc stwierdziłam, że skoro już wstałam to jednak pójdę na tą uczelnię. Ale potem znów pomyślałam, że nie ma sensu i znów wróciłam pod kołdrę. Za trzecim razem zmusiłam się żeby jednak wyjść na autobus. Myślałam, że dojadę spóźniona, a o dziwo, przyjechałam jeszcze przed czasem. I co się okazało? Że zajęć nie ma.
O tym jak mnie to zdenerwowało (delikatnie mówiąc) pisać nie będę. Następnym razem po prostu dobrze odczytam znaki wszechświata i zostanę pod kołdrą :)
O tym jak mnie to zdenerwowało (delikatnie mówiąc) pisać nie będę. Następnym razem po prostu dobrze odczytam znaki wszechświata i zostanę pod kołdrą :)
poniedziałek, 20 stycznia 2014
351. Hmm...
Potrzebuję zastrzyku energii. Takiego konkretnego. Co by w tyłek kopnął tak żeby się ten (tyłek wspomniany) od kanapy oderwał. Albo dopalacz jakiś. Co bym na widok śniegu i szklanki za oknem nie zawijała się szczelniej w kołdrę tylko mimo wszystko ruszyła cztery litery i chociaż podstawowe obowiązki wykonała. Niestety... Nie wiem jak to zrobić. Nie chce mi się. Po prostu!!!
P.S. Przeczytane u Grafomanki, że dziś Blue Monday - i wszystko jasne :)
P.S. Przeczytane u Grafomanki, że dziś Blue Monday - i wszystko jasne :)
poniedziałek, 13 stycznia 2014
350. Zarządzanie czasem.
Modne się stało się ostatnio oszczędzanie, zarządzanie czasem, planowanie i inne. Jakiś czas temu sama wpadłam w sidła trendów i mody. Zaczęłam czytać w internecie czy książkach i czasopismach o cudownych metodach na motywację do pracy. O cudownych metodach oszczędzania pieniędzy. Albo o cudowniejszych jeszcze sposobach na planowanie wszystkiego co mamy dookoła. Mało brakowało, a miałabym zaplanowane nawet wyjścia do toalety. To przecież nie ważne kiedy muszę skorzystać. Mam zaplanowane, to choćbym miała nie wytrzymać planu złamać nie można.
Wszystko miałam zapisane. Wystarczyło realizować i odhaczać. Nic trudnego przecież. Nie zraziłam się jak pierwszego dnia na mojej liście odhaczona została jedna rzecz. Drugiego też jakoś nie specjalnie. Pomyślałam sobie, że przecież to początek, początki są trudne. Ale jak po tygodniu nic się nie zmieniło, wkurzyłam się, rzuciłam wszystko w kąt i wróciłam do nic nie robienia. A w zasadzie do nie stresowania się przewalaniem czasu. Bo mając listę przelewałam czas przez palce, ale stresując się, że przecież jeszcze to i to i to i tamto jest do zrobienia, a ja nie robię nic.
Teraz? Lubię czasem poczytać o tych wszystkich mądrych rzeczach.Niektóre rady i pomysły są rzeczywiście ciekawe. Ale tak naprawdę trzeba po prostu zrobić co ma się do zrobienia i tyle. Czas jest bardzo cenny. Nie da się go cofnąć, nie można odtworzyć dnia jeszcze raz. Ale czy warto go tracić na planowanie, zarządzanie i motywowanie się, zamiast po prostu działać i korzystać z niego jak najpełniej?
P.S. Life is beautiful napisz proszę do mnie maila. Chciałabym się skontaktować a nie wiem jak. Jeśli to nie problem, to będę wdzięczna ;)
Wszystko miałam zapisane. Wystarczyło realizować i odhaczać. Nic trudnego przecież. Nie zraziłam się jak pierwszego dnia na mojej liście odhaczona została jedna rzecz. Drugiego też jakoś nie specjalnie. Pomyślałam sobie, że przecież to początek, początki są trudne. Ale jak po tygodniu nic się nie zmieniło, wkurzyłam się, rzuciłam wszystko w kąt i wróciłam do nic nie robienia. A w zasadzie do nie stresowania się przewalaniem czasu. Bo mając listę przelewałam czas przez palce, ale stresując się, że przecież jeszcze to i to i to i tamto jest do zrobienia, a ja nie robię nic.
Teraz? Lubię czasem poczytać o tych wszystkich mądrych rzeczach.Niektóre rady i pomysły są rzeczywiście ciekawe. Ale tak naprawdę trzeba po prostu zrobić co ma się do zrobienia i tyle. Czas jest bardzo cenny. Nie da się go cofnąć, nie można odtworzyć dnia jeszcze raz. Ale czy warto go tracić na planowanie, zarządzanie i motywowanie się, zamiast po prostu działać i korzystać z niego jak najpełniej?
P.S. Life is beautiful napisz proszę do mnie maila. Chciałabym się skontaktować a nie wiem jak. Jeśli to nie problem, to będę wdzięczna ;)
czwartek, 9 stycznia 2014
349. Me, myself and I...
Nie pamiętam kiedy ostatnio tak spędziłam poranek. Kawka, kołdra i poduszka i w tym wszystkim ja w piżamie :) Usiadłam w końcu do mojego, zaniedbanego ostatnio bardzo bloga. Znalazłam trochę czasu to czemu go nie wykorzystać. Zwłaszcza, że następna taka okazja może się szybko nie nadarzyć.
Myślałam ostatnio dużo o wszystkim co się w moim życiu działo przez kilka ostatnich lat. Nie wszystko było dobre, ale życie przecież różowe nie jest. Czasem musi być pod górkę, żeby potem było z górki. Wierzę jednak, że wszystko dzieje się po coś. Wiem, że gdyby nie to co miało miejsce, nie byłabym taka jaka jestem. A chyba po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć, że zaczynam lubić siebie. Zaczynam się dogadywać sama ze sobą. Uświadamiam sobie wiele swoich zalet, których wcześniej nie widziałam. Zresztą wad też. Chciałabym, żeby ten Nowy Rok też wiele mnie nauczył. Żeby udało mi się spełnić kilka moich "postanowień" (które do końca postanowieniami nie są. Po prostu przyszedł czas na niektóre rzeczy.) Żebym polubiła siebie w końcu taką jaką jestem. Bo tak naprawdę, to ja jestem bardzo fajną dziewczyną :)
Myślałam ostatnio dużo o wszystkim co się w moim życiu działo przez kilka ostatnich lat. Nie wszystko było dobre, ale życie przecież różowe nie jest. Czasem musi być pod górkę, żeby potem było z górki. Wierzę jednak, że wszystko dzieje się po coś. Wiem, że gdyby nie to co miało miejsce, nie byłabym taka jaka jestem. A chyba po raz pierwszy w życiu mogę powiedzieć, że zaczynam lubić siebie. Zaczynam się dogadywać sama ze sobą. Uświadamiam sobie wiele swoich zalet, których wcześniej nie widziałam. Zresztą wad też. Chciałabym, żeby ten Nowy Rok też wiele mnie nauczył. Żeby udało mi się spełnić kilka moich "postanowień" (które do końca postanowieniami nie są. Po prostu przyszedł czas na niektóre rzeczy.) Żebym polubiła siebie w końcu taką jaką jestem. Bo tak naprawdę, to ja jestem bardzo fajną dziewczyną :)
środa, 8 stycznia 2014
348. Prawdziwy dom.
Prawdziwy dom, to taki, w którym pachnie pieczonym chlebem, i w którym usłyszysz od bliskiej osoby, że w Ciebie wierzy i będzie Cię wspierać i motywować żebyś osiągnął sukces.
Ja mam taki dom.
(i bardzo brudny piekarnik ;))
Ja mam taki dom.
(i bardzo brudny piekarnik ;))
Subskrybuj:
Posty (Atom)