niedziela, 25 marca 2012

161. Koniec nauk.

Skończyliśmy w tym tygodniu nauki przedmałżeńskie. Idąc na nie i znając opowieści o tym co się na takich naukach dzieje i czego można się dowiedzieć, starałam się nie nastawiać z góry negatywnie. Każdy z nas słyszał pewnie kilka historii z takiego kursu. Wierzyć, w to, czy nie wierzyć? Dobre pytanie. Niektóre przecież są tak absurdalne, że nikt o zdrowych zmysłach w ogóle nie wziął by pod uwagę możliwości uznania ich za prawdziwe. Ja też czasem nie wierzyłam. Teraz jednak sama jestem po takim kursie i z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że spokojnie uwierzyć można w nawet najbardziej absurdalną historię. Niestety.
Trzy tygodnie. Sześć spotkań. Na każdym poruszane dwa tematy, czyli razem dwanaście. I tylko jeden - różnice między kobietą, a mężczyzną, i ich różne pojmowanie miłości - nie sprawił, że chciałam wyjść, trzasnąć drzwiami i już nigdy nie wracać. Chociaż też niestety nie mogę w pełni się zgodzić z tym co przedstawiła ta kobieta. Powiedziała, że miarą wartości mężczyzny jest jego kobieta, w związku z czym kobieta powinna zawsze być zadbana, dobrze prowadzić dom, wzorowo wychować dzieci i nie przeszkadzać mężczyźnie w pracy. Bo przecież on zarabia na rodzinę. Przynosi pieniądze do domu, a praca jest dla niego całym życiem. Kobieta może pracować jeśli znajdzie na to siłę po wypełnieniu obowiązków domowych. Zgodzę się z tym tylko wtedy, jeśli pieniądze przyniesione przez mężczyznę będą naprawdę duże. W przeciętnej polskiej rodzinie, niestety bez pracy kobiety rodzina nie może pozwolić sobie na wiele rzeczy. Poza tym jeszcze, to że mężczyzna nie ma podzielnej uwagi, nie zawsze słucha co się do niego mówi i zamiast pomóc kobiecie w prowadzeniu domu (sprzątaniu, praniu, gotowaniu itd.) czyta gazetę albo ogląda mecz, jest przecież urocze i kobiety nie powinny się o to wściekać. Hmm...
Sprawa antykoncepcji - wiadomo - nie do przyjęcia. Chociaż dowiedziałam się, że w zasadzie kościół dopuszcza antykoncepcję polegającą na zapobieganiu ciąży czyli nie dopuszczeniu do zapłodnienia, ale zabrania stosowaniu środków wczesnoporonnych - o czym nie wiedziałam. Co znaczy, że prezerwatywa jeszcze ujdzie. Gorzej z tabletkami hormonalnymi, bo mają działanie i zapobiegające i wczesnoporonne - o czym też nie wiedziałam (i w zasadzie jeszcze tego nie sprawdziłam).
Temat antykoncepcji był połączony z temat aborcji. I tutaj zbulwersowałam się najbardziej. W Polsce są cztery możliwości usunięcia ciąży zgodnie z prawem. Jeśli zagraża ona życiu lub zdrowiu matki, jest wynikiem gwałtu lub zagrożone jest życie lub zdrowie dziecka. Jest możliwość. Wybór. Kościół niestety, nie dopuszcza żadnej z tych możliwości twierdząc, że Bóg powołał człowieka do przekazywania życia. W związku z tym nawet jeśli matka po porodzie umrze, to wypełni swój obowiązek. A gwałt? No przecież nie ma ich aż tylu - mówi pani prowadząca spotkanie. Jeśli natomiast chodzi o zdrowie dziecka, co z tego, że będzie głęboko upośledzone, nie będzie miało rączek albo nóżek i całe jego życie polegać będzie na wegetacji. Nawet nie będzie wiedziało, że żyje. To nic. Bóg chce żeby ono żyło. A kościół będzie się za to dziecko modlił. A co mają zrobić rodzice? Skąd wziąć siłę na wychowanie takiego dziecka? Skąd pomoc? Wsparcie? A pieniądze? Za modlitwę nikomu nie płacą.
Dlaczego odbiera się ludziom prawo wyboru? Czemu odtrąca się od kościoła tych, którzy wątpią, zastanawiają się i biorą pod uwagę różne opcje?
To samo z in vitro. Za to idzie się do piekła i koniec. A w ogóle to polega to na tym, że na jakimś szkiełku łączy się komórkę jajową z plemnikiem, a potem wkłada do probówki i tam rośnie sobie dziecko. I ono tam sobie siedzi i ogląda wszystko dookoła i jeszcze pewnie macha rączką. Tragedia.
Na szczęście odbębniliśmy swoje i mamy z głowy.
Bo nawet kilka śmiesznych historii księdza o pannie młodej w sukni, która miała 2 metry średnicy przez co biedna dziewczyna nie mogła usiąść przez cały dzień i noc, albo o babci, która w ramach prezentu ślubnego udekorowała wnuczce kościół starymi, zakurzonymi, sztucznymi kwiatami, za 2500 zł, czy 400 zapalonych w całym kościele świec w środku lata, gdy na dworze 40 stopni w cieniu,  nie są w stanie zrekompensować pozostałych rzeczy.
Mam nadzieję, że to kiedyś się zmieni. Że kościół przestanie wciskać ludziom zasady ze średniowiecza i pozwoli im się rozwinąć. Że sam się rozwinie.
Bo niestety stoi w miejscu już od bardzo dawna i na dobre mu to nie wychodzi.

niedziela, 18 marca 2012

160. Decyzje!

Gdybym wiedziała, że odpowiedź TAK, na pytanie: "Czy będziesz ze mną już do końca życia?" pociągnie za sobą tyle poważnych decyzji w tak krótkim czasie....
... to też bym tak odpowiedziała.
Muszę przyznać jednak, że nie spodziewałam się trochę takiego tempa.
Z samym ślubem i weselem wszystko mamy załatwione. Nauki dobiegają końca. Lista gości zrobiona. Teraz do czerwca mam spokój, a potem wezmę się za zaproszenia i inne małe rzeczy. No ale to dopiero początek. Bo pojawia się teraz kwestia mieszkania, pracy, zostania w Poznaniu bądź przeprowadzki do teściów. I wszystko najlepiej jak najszybciej ułożyć. Tylko skąd wiedzieć, która opcja będzie dla nas najlepsza?
Wiem, że wynajmowanie mieszkania nie ma już większego sensu. Zamiast płacić komuś obcemu moglibyśmy już spłacać kredyt. Tylko kupić mieszkanie tu w Poznaniu, czy może remontować dom u R.? Dojeżdżać? Ale ode mnie czy od R.?
No łatwo nie będzie. Na szczęście mamy siebie i razem przez to przebrniemy :)
Miłej niedzieli :) życzę sobie i Wam.
Idę zasiać zioła do doniczek :)

piątek, 16 marca 2012

159. Koniec!!!

Koniec kozaków, grubaśnych płaszczy czy kurtek, szali i czapek. Przynajmniej mam taką nadzieję. I bardzo, bardzo bym tego chciała. Od razu inaczej się czuję jak za oknem piękne słońce. Cudownie :)

wtorek, 13 marca 2012

158. Byle do wiosny ... i świąt wielkanocnych!

Urwanie głowy mam przez najbliższe dwa tygodnie. I dupy też. I w zasadzie wszystkiego chyba. Jak tak dalej pójdzie to ktoś na pewno coś straci. Tydzień zaczął się dyskusją na temat szkolnictwa wyższego. W zasadzie w ogóle edukacji i reformach, które wyszły i nie wyszły, z naciskiem na to drugie. Jestem pierwszym rocznikiem objętym reformą. To ja jako pierwsza chodziłam do gimnazjum i dalszą naukę kontynuuję wg. jakiegoś chorego systemu polegającego na przerzucaniu się obowiązkami. W gimnazjum mówili, że to będziemy mieli w liceum, w liceum, że powinno być w gimnazjum i że nie ma czasu. I co teraz? Teraz jesteśmy na studiach i jest jeszcze większy problem, bo przechodząc przez niższe szczeble wiele nas ominęło i podstawy nadrabiać trzeba teraz. Zresztą tu ( na Uniwersytecie) też jest problem. Bo powinno być na pierwszym roku. Albo to będziecie państwo mieli później. A później słyszymy, to państwo już mieli to nie będziemy tego omawiać. No i co?
I wiodący przedmiot mamy zaliczać, przynosimy projekty, a tu się okazuje, że żadnego nie można zaliczyć, bo wszystkie zrobione są źle. No bo przecież mieliśmy to mieć wcześniej, a wcześniej mówili, że będziemy mieć później. Kołowrot. No i nie ma się co dziwić, że większość ludzi na studiach zachowuje się jak w przedszkolu. Na takim etapie rozwoju się zatrzymaliśmy chyba. No to przerażają dwa kolokwia w tygodniu. I jak, że popołudnia zajęte?
Ech...
Ponieważ nucę sobie zawsze jak jestem zdenerwowana - nucę już od wczoraj nieprzerwanie. :)
W ramach odstresowania i bycia babą mam ochotę wybrać się na manicure pierwszy raz w swoim życiu. Tylko, że jakoś mi tak głupio. Blisko domu mam centrum medycyny estetycznej, w którym takie rzeczy wykonują za bardzo przystępną cenę, ale jakoś mam wrażenie, że wśród innych drogich i poważnych zabiegów jak botoxy czy operacje piersi ten mój manicure taki jakiś głupi...
Ale ja to z głową też chyba trochę mam nie tak :)

Dobrze wyrzucić z siebie czasem udręki dnia codziennego. Chyba robię to za rzadko.
No nic.
Czekają mnie jeszcze nauki przedmałżeńskie więc się zbieram.
Tak, tak, będę bawić się dobrze :)

niedziela, 11 marca 2012

157.

Weekend bardzo dobrze mi zrobił. Choć był pracowity, a na dodatek spędziłam go sama w domu, bo R. pojechał do rodziców z racji tego, że dawno nie był. To chyba właśnie najlepiej mi zrobiło. Dwa spokojne wieczory, które spędziłam sama ze sobą. Tak jak chciałam. Nadrobiłam zaległości projektowe z czego jestem zadowolona. Obejrzałam filmy, na które miałam ochotę, a których nie mogliśmy obejrzeć razem z R. bo nie było cycków i strzelania :) I odpoczęłam przede wszystkim. Mimo, że spać wcześnie nie chodziłam.
Naprawdę dobrze mi zrobił ten weekend. Choć za R. już tęsknię i co chwilę wyglądam przez okno czy nie idzie, bo mówił, że wróci koło 16 jakoś. Dawno nie spędzaliśmy weekendu osobno. Jakoś mi z tym dziwnie :)

Piątek i sobotę spędziłam na drugim stopniu kursu florystycznego. Certyfikat w kieszeni. W domu pełno kwiatów. I co z tym dalej to nie wiem. Może jakaś praca w kwiaciarni na lato.

Dzisiaj Babi Targ. Polecam gorąco jeśli któraś z Was kiedyś będzie miała możliwość uczestniczenia to polecam. Za 50 zł kupiłam sobie 3 marynarki, kamizelkę, sweterek, spódnicę i sukienkę. No i oczywiście byłam w swoim żywiole choć tłum ludzi i duchota raczej nie sprzyjają zakupom.

No i największa nowość: Sinead O'connor będzie w czerwcu we Wrocławiu.
No to ja oczywiście też :)

wtorek, 6 marca 2012

156. How about I be Me...

Weekend na nartach to było właśnie to czego potrzebowałam. I nawet chyba nie o same narty chodzi, a o wyjazd i towarzystwo. Mimo, że R. zgubił tuż przed wyjazdem wszystkie dokumenty, (albo mu ukradli) jednak zdecydowaliśmy się nie rezygnować i pojechać. Trochę się baliśmy, że będzie jakaś kontrola albo co i nas cofną do Polski. Na szczęście się udało.
Weekend cudowny! Pogoda piękna. Grupa udana jak zawsze, choć z małymi wyjątkami, bo zabraliśmy naszych znajomych, którzy wcześniej nigdy z nami nie wyjeżdżali. Okazało się niestety, że na takie wyjazdy nadają się średnio. Obyło się jednak bez większych nieporozumień.
Odżyły dawne przyjaźnie. Rozwinęły się istniejące. Wyjazd owocny.
Wróciliśmy bardzo późno w nocy więc wczorajszy dzień jakiś taki był ciężki. Rozkręciłam się tylko na chwilę i to dopiero popołudniu. Spałam już o 22. Ale przyznać trzeba, że mi to dobrze zrobiło. Dzisiaj czuję się o wiele lepiej. Baterie naładowane i mam nadzieję, że jakoś to wszystko ogarnę.
A tydzień do najłatwiejszych niestety nie należy. Mi kończy się semestr w związku z czym mam od cholery zaliczeń, kolokwiów i powoli egzaminów. Potem dwa miesiące praktyk w terenie. Jestem ciekawa jak to wszystko wyjdzie. R. kończy staż, będzie musiał wrócić na uczelnię, co nie wprawia go raczej w zbyt dobry nastrój. Do tego musimy zacząć nauki przedmałżeńskie, bo potem nie będziemy mieli czasu już w ogóle, więc idziemy dziś na pierwsze. I nawet nie będę tego komentować, bo to aż brak słów na to wszystko. Na szczęście kawy mamy w domu pod dostatkiem :) Miejmy nadzieję, że wątroby nasze to zniosą.
Mimo wszystko jestem szczęśliwa bardzo. I zrobię wszystko żeby to szczęście trwało. Trudności na uczelni mi tego nie zniszczą.

A na ten tydzień proponuję nową płytę Sinead O'Connor.