poniedziałek, 20 sierpnia 2012

204. Weekend w rozjazdach.

Tak to jest jak się nie ma własnego samochodu. Nie jestem zwolenniczką jazdy po Poznaniu samochodem, zwłaszcza teraz, jak rozkopali chyba wszystkie główne ulice i skrzyżowania, ale jak trzeba gdzieś wyjechać, a my teraz wyjeżdżamy dużo, to dobrze być w tej kwestii niezależnym.
Potrzebowaliśmy samochodu żeby dojechać na wesele do znajomych. Ślub w Poznaniu, wesele 20 km dalej. Chcieliśmy pożyczyć od siostry R. ale niestety ona gdzieś wyjeżdżała. Moja mama też na wyjeździe. Zostali rodzice eRa. Zgodzili się chętnie. Trzeba tylko było pojechać do nich pociągiem, zabrać samochód, wrócić do Poznania, pojechać na wesele, wrócić z wesela, oddać samochód i wrócić pociągiem. Do tego jeszcze kilka rund po rozkopach, bo postanowiliśmy wykorzystać środek transportu i kupiliśmy wino na wesele. Więcej jeżdżenia niż to wszystko warte. No ale mamy z głowy.
Na wesele znajomych nie chciało mi się jechać bardzo. Na dodatek w tym przypadku, nie zadziałała zasada, że im bardziej się nie chce, tym lepiej się bawisz. Na szczęście jakoś przetrwałam. Nie było też w sumie tak źle jak myślałam, że będzie. Choć po tych znajomych spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Z opowiadań K. - pani młodej, wynikało, że to wesele to takie ą i ę będzie. Wszystko dopięte na ostatni guzik, mnóstwo atrakcji dla gości, bajery niesamowite i nie wiadomo co tam jeszcze. A tymczasem wyszło z tego standardowe, zwykłe wesele bez rewelacji. Na dodatek goście słabo się bawili, rozeszli się gdzieś po okolicy i średnio to wszystko wypadło. I nie wierzę, że to mówię, bo na weselach nie cierpię wodzirejów, ale tutaj kogoś takiego zabrakło. Zaliczyliśmy z R. ostatnie oczepiny nie łapiąc welonu czy musznika i wróciliśmy do domu. Ze znajomymi jednymi jeszcze. Więcej wyliczyłam minusów niż plusów na weselu, ogólnie jednak muszę stwierdzić, że tragedii nie było.
Teraz już tylko przygotowujemy nasze. No niestety, będzie o tym chyba częściej. Dużo wszystkiego zostało do załatwienia i tym teraz żyję. Mam nadzieję, że jakoś przeżyjecie. :)
A tymczasem dzień kurki domowej czas rozkręcić. Pranie już czeka aż je powieszę, sterta prasowania patrzy na mnie z krzesła, kurz jest do wytarcia, szuflady i regał do opalenia, meble do poustawiania, itd.,itp.
Mam nadzieję, że dziś wszystko skończymy z pomocą R. wysprzątamy i będzie gotowe.

12 komentarzy:

  1. Powodzenia, czasem człowiek bawi się lepiej przy sprzątaniu, niż na weselu, może tym razem taka zasada zadziała :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety... bawić się za dobrze nie bawiłam. Ale połowa planu na ten tydzień wykonana. Jutro reszta i mam nadzieję, że będzie z głowy :)

      Usuń
  2. wow!! jaki u Ciebie się ruch zrobił!! normalnie szok!!

    A o weselu pisz, pisz, ja z wielką chęcią czytam :D

    A co z fryzjerem? Masz kogoś dobrego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fryzjera mam jednego upatrzonego. Ale spróbuję jeszcze jednego. Jutro dzwonię. A ruch się zrobił. Nareszcie :)

      Usuń
  3. Przy okazji tego postu wspominam kilka ostatnich wesel.

    Przypadek 1:
    Wesele nieduże, bliska rodzina i niewielka grupka najbliższych przyjaciół. Stroje ślubne bez jakichś efektów specjalnych, suknia skromna, niemniej przepiękna w tej prostocie. Pan młody również w schludnym garniturze bez zachodniej metki. Impreza odbyła się w sali położonej niedaleko miejsca zamieszkania państwa młodych (sąsiad wpadł na pomysł otwarcia takiego biznesu), a jako, że byli zdaje się pierwszymi klientami, to zaoszczędzili na kosztach, bo zniżkę dostali niesamowitą. Bardzo im to na rękę było, bo oboje z niezamożnych rodzin pochodzą i nikt nie chciał się zadłużać w bankach.
    W każdym bądź razie, jak przypominam sobie opowieści panny młodej o przygotowaniach, to najwięcej czasu spędzili z... kapelą. Kapela składała się z perkusisty, klawiszowca i pani śpiewającej (czasem piosenki z typowym męskim wokalem śpiewał klawiszowiec). Jak niektórzy na to spojrzą, pomyślą: wiocha na maksa. Szczerze?
    Okazało się, że kapela gra wszystko. Wszystko pod względem rodzaju muzyki, wieku piosenek, jak i to, że wszystko grają na żywo, a nie z półplaybacku, gdzie cała muza leci z syntezatora, a facet tylko udaje, że w klawisze stuka (byłam kiedyś na takim weselu, to wiem). W dodatku zarówno pani śpiewająca, jak i klawiszowiec śpiewający mieli niesamowite głosy. Skłonna jestem przyznać, że dawniej chodzili na zajęcia z emisji głosu. Znajomość tekstów piosenek była oszałamiająca.
    Popytali młodych, kto będzie na weselu: czy starsi ludzie, czy raczej więcej młodzieży; jaki rodzaj muzyki preferują, czy coś biesiadnego, czy może nowoczesną dyskotekę; po polsku, czy coś zagranicznego; jakieś ulubione kawałki młodych i gości.
    Członkowie kapeli okazali się genialnymi wodzirejami (nie zmuszali, ale też bierni nie byli; w kilka minut rozruszali całe towarzystwo), a przygotowane przez nich oczepiny okazały się tak spektakularnym sukcesem, że po weselu zostali już zamówieni przez kilka kolejnych par na swoje zbliżające się wesela (w tym mój brat).
    Pomimo skromnej oprawy wesela, to i muzyka dopisała, muzycy się spisali, a goście bawili się fantastycznie (kilkoro z nich znało typowe wiejskie przyśpiewki, co także okazało się strzałem w dziesiątkę; jeden pan dosłownie na poczekaniu wymyślał teksty przyśpiewek o każdym z gości). Żal było wychodzić z wesela.
    Żeby było ciekawie: sześć miesięcy po tej imprezie mój brat ustalał z nimi repertuar na swoje wesele. Kojarzyli brata jako gościa ze wspomnianego wesela, a że kilkoro gości miało się "powtórzyć", to ułożyli nową listę piosenek i co lepsze: nowy program oczepin.
    Jak ktoś będzie szykował weselicho w woj.lubuskim, to dam namiary na tą grupę - nie zawiodą się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypadek 2:
      Młodzi pochodzący z bardzo bogatych rodzin. Zaprosili prawie 300 gości w przedziale wiekowym: od niemowlaków do umarlaków, a samo wesele miało się odbyć w pałacu (nie pałacyku, a właśnie - pałacu) w pobliskiej miejscowości. Stoliki ustawiono na modłę amerykańską, czyli kilkadziesiąt okrągłych stołów i wyznaczone wizytówkami miejsca dla gości. Brak możliwości wyboru; jak ktoś się z kimś nie lubił, to miał po prostu pecha.
      Uznali, że "kapela" brzmi wiejsko, więc zamówili profesjonalnego DJ-a, który grał wyłącznie muzykę klubową (koszmar). Dla efektów specjalnych zrobiono światła stroboskopowe, dyskotekową kulę i mnóstwo dymu plączącego się pod nogami.
      Może i część młodych się bawiła. Nie jestem zwolenniczką muzyki: ŁUP ŁUP ŁUP. Nie wiem, jak można przy tym tańczyć. Muzyka do tańczenia musi mieć melodię, choć nie przeczę - w czasach "młodości" chodziłam na dyskoteki (ale i muzyka była wtedy ciut inna - była "techniawa", ale była to muzyka na poziomie, a nie byle "G").
      Jakieś 60% gości nic a nic się nie wybawiło. Wyobrażasz sobie 80-letnią staruszkę próbującą pląsać do piosenki w rytmie walenia kijem od szczotki w sufit, by uciszyć sąsiada? Mówią, że "disco polo" to koszmar polskiej sceny muzycznej. Ale... czy można sobie wyobrazić udane wesele bez "Jesteś szalona" czy innych "Majteczek w kropeczki"?
      Oczepin nie było. Fakt, coś tam młoda i młody za siebie rzucili. Nie brałam w tym udziału, a i tak przyjaciółki młodych tłumnie rzuciły się na welon, jakby to było mięso na kartki. Poza tym wszyscy byli tak schlani, że istniało ryzyko, że ktoś kogoś szturchnie i ten się na kogoś innego porzyga. To nie dla mnie zabawa.
      Było za to strzelanie z armat. Podobno to jakaś salwa miała być na cześć młodych. Huk był tak potężny, że poszły szyby w wielu oknach pałacu. No i smród okropny, dymu pełno, nic nie było widać. Nie wiem, czy przypadkiem jakiejś zwierzyny nie ustrzelili tą armatą, hehe.
      To wesele było "nabufane" przepychem, nowobogactwem, a jednak... okazało się najkoszmarniejszym z wesel. Naprawdę żałuję, że poszłam.

      * * * * *

      Aż zazdroszczę mojej Mamie jej wspomnień z "zaliczonych" wesel. Szczególnie z tych wiejskich, gdzie wszyscy tańcują, śpiewają, popiją też, ale... ale widać, że spontanicznie i szczerze się bawią.

      Usuń
    2. Tak się rozpisałam, że musiałam podzielić, bo limit wyczerpałam, he he.
      Wybacz.

      Usuń
    3. być na takim weselu o jakim pisałaś w pierwszym przypadku chyba każdy by chciał, łącznie z młodymi :D

      a namiar na taką ekpię zawsze warto mieć :D

      pozdrawiam!

      Usuń
    4. Ja nie byłam w swoim życiu jeszcze na takim weselu z przypadku pierwszego. Na drugim zresztą też nie, ale tego akurat nie żałuje. Dużo się słyszy o przygotowaniach weselnych. Grunt to nie dać się zwariować.

      Usuń
  4. Dobrze się bawiłam tylko na jednym weselu - mojej przyjaciółki.
    Na mnie też po powrocie z wyjazdu czeka trochę prania, ale nie do przesady. Większość wyprał mi M. jeszcze na miejscu, a tu większość zamiotła i posprzątała moja Mama! :)
    Ja to mam dobrze! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No no :00 A na te relacje z przygotowań do Twojej uroczystości czekam z wielką niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń