środa, 28 września 2011

115. Trzy światy i budyń z malinami...

Ale się porobiło. W sobotę R. spadł z drabiny i zwichnął sobie bark, który i tak miał uszkodzony wcześniejszym urazem. Co prawda wystawiony bark w czasie robienia rtg wstawił się z powrotem, ale ręka jest unieruchomiona. Biedny musi nosić kamizelkę ortopedyczną przez 6 tygodni (minęły dwa dni).
Ja z kolei jestem przeziębiona. Cały weekend przesiedziałam w domu z kocem lub kołdrą i grzanym piwem. Niestety nie przeszło i męczę się z tym nadal. Każdą wolną chwilę spędzam w łózku. Szkoda tylko, że mam ich tak mało. Na dodatek zaraziłam R. i teraz w łóżku siedzimy razem :) zajadając się budyniem z malinami. Mmm... pyszny, nie da się ukryć. Trzeba sobie umilać jakoś te ciężkie chwile.

Przyjechał mój współlokator. Jest od niedzieli wieczora i jeszcze nie udało nam się porozmawiać. Śmieszy mnie trochę cała sytuacja, bo Ł. jest tak zestresowany, że na uczelnię, na którą ma dwa kroki dosłownie, wychodzi już o 6.30, choć zajęcia zaczyna najwcześniej o 8.00. Wraca dosyć późno i siedzi zamknięty w pokoju. Nie korzysta z kuchni, z łazienki tylko jak już naprawdę musi. Żadnej herbaty, kawy, jedzenia, nawet chyba z prysznica nie wiadomo czemu nie korzysta... Dziwne.
Jedyny kontakt między nami ograniczył się do prośby o hasło do internetu i pytania o ogrzewanie. Nic więcej.
Czekam aż wyjdzie ze swojego dzikiego świata i będzie umiał poważnie porozmawiać jak na dorosłego faceta przystało. Obawiam się jednak, że może do tego nie dojść.
Bawi mnie ta sytuacja naprawdę.

Na uczelni bardzo fajnie. Zamiana grup bardzo dobrze mi zrobiła. Człowiek jest jednak stworzeniem stadnym. Ja na pewno. Po wakacjach spędzonych raczej w odosobnieniu od ludzi, kontakt z innymi jest dla mnie teraz bardzo ważny.
Mobilizuję się znów do pracy listami zadań do zrobienia. Mam teraz bardzo dużo na głowie, bo R. z niesprawną ręką niewiele może. Wszystko muszę robić sama. Tak więc taka lista jest dla mnie zbawienna. Wczoraj udało mi się wykonać zdecydowaną większość (no raczej, że nie wszystkie... ) z czego jestem zadowolona. Jakie to proste :)

Miłego dnia!!!

sobota, 24 września 2011

114. Za szybko...

Zdecydowanie za szybko mijają mi dni. Jest poniedziałek, a potem od razu robi się piątek. Pojęcia nie mam jak to się dzieje. Tydzień przeleciał mi trochę przez palce. Ale nie narzekam. Bo mi tego, że nie udało mi się zrealizować wszystkiego co sobie zaplanowałam, to zdarzyło się wiele dobrych rzeczy, z których bardzo się cieszę. Poza tym to pierwszy tydzień zajęć i wszystkiego w zasadzie więc myślę, że w pewnym sensie jestem usprawiedliwiona :)

Na uczelni bardzo dobrze. Zmieniłam grupę ćwiczeniową, bo mają lepszy plan i dzięki temu udałoby mi się jeszcze trochę popracować. I ludzie też są zupełnie inni. Dziewczyny pytały mnie dlaczego się zamieniłam, a potem pytały dlaczego tak późńo to zrobiłam. Moja poprzednia grupa faktycznie nie była jakaś super, ale że ma taką a nie inną opinię to sobie nie zdawałam sprawy.
Myślałąm, że nie przywiązuję zbyt dużej wagi do tego z kim jestem w grupie. Przecież i tak tylko przychodzę i wychodzę. Ale jednak to ma duże znaczenie. Zupełnie inaczej czuję się teraz. Mam z kim pogadać i nie jest to rąbanie dupy innym, ani pierdoły o dupie maryni. Do wszystkiego trzeba widocznie dorosnąć.

Weekend spędzam w domu znowu. Ostatnio nasze plany nie wypaliły w ogóle. W tym tygodniu też średnio. Mama u babci męczy się cały czas. Na szczęście dziś rano napisała, że wraca do domu i nie będzie już tam spać. Z siostrą i bratem mieliśmy wczoraj zrobić sobie noc filmową, ale nie wyszło bo G. chciała iść do domu jednak. Teoretycznie przełożyliśmy to na dzisaj, ale nie jestem pewna czy coś z tego wyjdzie. W planach mam jeszcze zakupy z mamą i kurację przeziębienia, które mnie dopadło nie wiadomo kiedy. Projekt do zrobienia, notatki do uporządkowania i plan na przyszły tydzień do zrobienia.
I ze wszystkim dam sobie radę, a co :)

środa, 21 września 2011

113.

Eee... nie podoba mi się co wczoraj napisałam. Zmęczona byłam chyba albo coś.
Nigdy nie będzie tak jak mi się marzy.
Trzeba cieszyć się tym co jest.

Więc ja bardzo cieszę się, że za oknem świeci słońce. Że na kawkę idę do koleżanki. I że spędzę sobie dziś miły wieczór z R. :)

Miłego dnia!
:)

wtorek, 20 września 2011

112.

Wstaję codziennie o 6.00 (no dobra - 6.15). Wychodzę z domu parę minut po 7.00. Wracam o 18.00 albo później. Miałam w planach aerobic dwa razy w tygodniu ale na razie nie mam na to siły. Może od przyszłego tygodnia?
Chciałam upiec ciastka do kawy na jutro, bo do koleżanki idę, ale jedną blachę spaliłam, a druga się niedopiekła.

To nie jest mój szczęśliwy dzień.
Aczkolwiek nie narzekam.
Póki co.
Nie wygląda to jednak tak jak sobie to wymyśliłam.
Ułoży się. Prawda?

sobota, 17 września 2011

111. Home alone.

Na taki dzień czekałam już jakiś czas. Spędzam go sama, jak chcę.
Przyjechałam na weekend do domu. Wczoraj mieliśmy rodzinną terapię (wróciliśmy na nią znów - wczoraj pierwsze spotkanie od dawna) więc musiałam przyjechać, ale myślę, że gdyby nie to, to pewnie i tak bym tu przyjechała. To mój ostatni weekend wakacji :) Od poniedziałku na uczelnię. Planuję w tym roku jakoś bardziej zintegrować się z ludźmi. R. niedawno mi powiedział, że zbyt często z góry nastawiam się przeciwko innym i z góry zakładam, że nic nie wyjdzie ze znajomości z tym czy z tamtym i że powinnam dać szansę ludziom. Postanawiam więc wykorzystać tę radę. Jest w tym pewnie trochę racji. Nie liczę na wielkie przyjaźnie, ale na ludzi otworzyć się trzeba. Poza tym chcę. Moje grono znajomych jest ostatnio coraz mniejsze. Ludzie zaczynają parować.

W planach mam też więcej wyjść i rozwój kulturalny :) Jakkolwiek śmiesznie to brzmi. (nawet uśmiechnęłam się pisząc to). Musimy ruszyć się z domu, a nie spędzać każdy wieczór tak samo - oglądając filmy w łóżku i zasypiając w połowie. Nawet zaczęliśmy. Byliśmy w środę w muzie na przedpremierze nowego filmu Almodovara: Skóra w której żyję. Polecam. Naprawdę warto ten film zobaczyć. Ja do znawców kina nie należę, ale powiem, że film robi niesamowite wrażenie. Almodovar bawi się widzami. Zrobił film, który wydaje się być przewidywalny. Oglądasz go i masz wrażenie, że już wszystko jest jasne, a tu nagle wszystko zmienia się o 360 stopni. Nic nie jest tak jak się na początku wydawało, a sytuacja, w której się znajdujesz zaskakuje tak, że otwierasz szeroko usta ze zdziwienia i bez powodzenia szukasz słów, z których sklecisz chociaż jedno sensowne zdanie na ten temat. Przynajmniej ja tak czułam się w kinie.
Może to też trochę magia samego kina. Dużo się zmieniło odkąd byłam tam ostatni raz. Kawiarnia, pomalowana sala, tłum ludzi. Na szczęście nie zmienił się sam klimat tego miejsca. A jest niesamowity i przyzna mi to chyba każdy, kto w Muzie kiedyś był.  Postanowiliśmy się tam z R. wybierać częściej. Na przykład na Nieprzyzwoicie Tanie Czwartki. Wyświetlają filmy za 5 zł :) Nie nadszarpnie to zbytnio naszego budżetu, a na pewno oderwie trochę od szarej codzienności. Czego nam trzeba.

W Musie stało się coś jeszcze. Coś we mnie drgnęło. Stałam tam pośród kolorowych oryginalnych ludzi, w swoim starym, szarym swetrze i uświadomiłam sobie, że bardzo się ostatnio zapuściłam. Stare ciuchy, adidasy, makijaż szczątkowy i jakaś taka smutna jestem ostatnio. Szara. Nie chcę taka być. Biorę się więc za siebie. W poniedziałek kupuję karnet na aerobic, robię gruntowne prządki w szafie, uśmiecham się i będzie lepiej.
Przez te wakacje zrobiłam się zwykłą, brzydką kurą domową. I tak jak bardzo polubiłam gotowanie i zajmowanie się domem, tak nie za bardzo podoba mi się co widzę w lustrze. Na dodatek gadam tak jakbym miała trójkę dzieci, tonę prania i prasowania i męża alkoholika co to wraca z pracy i awanturuje się jak nie ma obiadu. Tragedia...

Od poniedziałku będę poznańską rowerzystką :) Zabieram z domu swój rower i będę sobie nim jeździć na zajęcia. Nie jest pierwszej świeżości. Na dodatek wymaga małego remontu, chociażby malowania. Dawno, dawno temu brat chciał mi zrobić niespodziankę i pomalował mi rower na czerwono. Bo ja zawsze chciałam taki mieć. Czerwony rower z koszyczkiem. Efekt jest jaki jest. Pomalowane było pół piwnicy, buty brata i rower nie we wszystkich miejscach, ale przecież liczy się gest. :) Nie będę się tym przejmować póki co. Znalazłam w internecie, że można oddać go do malowania piaskowego do jakiegoś zakładu i że nie kosztuje to dużo. Musze tylko znaleźć odpowiednie miejsce w Poznaniu. Póki co pojazd wygląda tak:


 Najważniejsze, że jeździ. W przeciwieństwie do środków transportu miejskiego w Poznaniu. Nie mogę zrozumieć jak można zamknąć dwa największe skrzyżowania w mieście na rok albo i dłużej. Porażka.

Wracając jednak do planów na dziś. Siedzę sama w domu, bo brat z siostrą pojechali do Wrocławia, a mama jest u babci. Pomyślałam więc, że nadrobię zaległości hand made :) W planach koszyczki z papierowej wikliny i broszki kwiatowe o takie na przykład:
 Potem zakupy z mamą, obiad u babci, popołudnie z wysokimi obcasami i wieczór u siostry.
Podoba mi się taki weekend.
A Wy co macie w planach?
Miłej soboty!!!

piątek, 16 września 2011

110.

Oficjalnie otwieram sezon na herbatę z cytryną i miodem. :)

środa, 14 września 2011

109. Koniec rumakowania ...

Kończą mi się wakacje, a ja nie zrobiłam w ich trakcie nic konstruktywnego. Nic kompletnie. Obijałam się przez całe dwa i pół miesiąca. Z przerwą na egzaminy, bo wtedy się uczyłam. Choć z poprawki widać, że jednak nie wystarczająco.
A teraz... od poniedziałku zaczynają mi się zajęcia. Dziś już do mieszkania przyjeżdża nasz współlokator. Co prawda pisał, że tylko na chwilę wpadnie, ale ta chwila zbliża się nieubłaganie. A ja oczywiście żałuję, że nie wykorzystałam tego czasu, który miałam i teraz w te kilka ostatnich dni chcę nadrobić całe dwa miesiące.
Zawsze tak mam... Dlaczego? (to pytanie retoryczne; dobrze wiem dlaczego - bo nie umiem się zorganizować i cieszyć tym co mam w życiu tylko ciągle chcę nie wiadomo czego)

W ogóle to czeka nas poważna rozmowa z naszym współlokatorem. Boję się trochę, że R. zostawi mnie z nią samą czego bym nie chciała. A trzeba chłopakowi wygarnąć bo już przy przeprowadzce ze starego mieszkania zachował się strasznie, o tym mieszkaniu nie wspomnę. Palcem nie kiwnął żeby pomóc nam w remontach większych czy mniejszych. Nie zainteresował się czy trzeba w czymś pomóc. O finansach nie wspomnę. Przecież wszystko robi się samo i jest za darmo. Porażka totalna. Skąd tacy ludzie się biorą to ja nie wiem. Mam nadzieję, że się trochę chociaż przez wakacje ogarnął. Albo chociaż, że zdaje sobie sprawę z tego, że zachował się skandalicznie.
Chociaż nadzieja matką głupich jak mówią...

Jutro idę na wizytę do swojego ortopedy. Dostałam pismo, że mam się stawić na wizytę kwalifikacyjną do leczenia na oddziale czyli na operację wyciągania prętów z kręgosłupa. Wszystko ładnie, pięknie, bo czekam już drugi rok. Tylko oczywiście w ogóle nie pasuje mi teraz termin. Zaczyna się kolejny rok akademicki, a ja sobie nie mogę pozwolić na żadne poślizgi znowu. Idę więc dowiedzieć się co i jak, a potem na tą kwalifikację i się wyjaśni co i jak. Chciałabym żeby się udało jakiś termin na maj albo czerwiec wyznaczyć. Bo to wakacje już będą i jest też szansa że wydobrzeję do wesela na wrzesień czy październik. Wszystko się jakoś tak dziwnie komplikuje.
Przyjaciółka moja w piątek idzie do szpitala. Jakiegoś guza w piersi jej wykryli, a ponieważ mama jej chorowała na nowotwór piersi, babcia też, to jest w grupie ryzyka. Lekarze do końca nie wiedzą co to jest nawet po biopsji. Biedna... Mam nadzieję, że mimo wszystko, wszystko będzie w porządku.

A teraz biorę się do pracy. Mniejszej czy większej.
Miłego dnia :)

niedziela, 11 września 2011

108. Roczek, teściowa, traktor i Adamek

Dobrze, że wczorajszy dzień mam już za sobą i że dziś jest niedziela i nie muszę nic konkretnego robić. Chociaż powodów do narzekań też nie mam wielkich.
Ale po kolei.
Brat przyjechał do mnie w czwartek. Miał w planach  u nas jedną noc i drugą ze znajomymi u koleżanki. Niestety plany mu się zmieniły i został u nas do soboty. Niestety dla niego, bo ja bardzo się cieszę, że przyjechał i został dłużej. W naszym mieszkaniu życie toczy się bardzo leniwie i powoli z R. zaczynamy się tym nudzić. Myślimy nad jakimś aktywnym sposobem spędzania wolnego czasu ale póki co idzie nam średnio. Nawet nie tyle z pomysłami co z mobilizacją. Dlatego towarzystwo kogoś z zewnątrz bardzo dobrze nam robi.
W każdym razie... wybraliśmy się do poznańskiej palmiarni, na Cytadelę i standardowo do Starego Browaru gdzie zmęczyliśmy się najbardziej, choć nie weszliśmy do żadnego sklepu.
W piątek Brodka. Koncert mi się podobał. Bez szału jakiegoś i wielkich rewelacji, ale bardzo było sympatycznie.  Potem jeszcze piwko i do domu.
No i jesteśmy przy sobocie. R. miał umówić się ze swoimi rodzicami żeby zabrali nas po drodze na roczek do bratanka R. Troszkę to nie wyszło jak miało. Musieli na nas czekać, a potem trochę zmienić trasę, bo poznańskie remonty niesamowicie utrudniają poruszanie się po mieście. Udało nam się w końcu spotkać i jechaliśmy do Konina. W samochodzie cztery osoby i wielki traktor na pedały jako prezent dla malucha. Nie wiadomo kto bardziej się ucieszył na prezent, dziadek, tata, czy dziecko, ale radość była wielka.
Na miejscu pełno gości, stół pełen jedzenia, wino i dzieciaki. Wychowywane bezstresowo w związku z czym hałas niesamowity. Na szczęście przeżyliśmy.
Teściowe (przyszli)  przywieźli nas z powrotem do Poznania. Weszli obejrzeć nowe mieszkanie i widać było że im się podoba. Na co ja odetchnęłam z ulgą :) Mama R. uważa, że ja się jej boję. A to nieprawda. Tylko nie wiem jak jej to udowodnić.
Wieczorem prysznic, piwko i Adamek. Biedny... Trzymał się dzielnie przez całą walkę i szkoda trochę, że mu się nie powiodło.

A dziś błogie lenistwo. Śniadanie do łóżka R. przygotował, gazetkę sobotnią wyborczą kupił, owoców dostaliśmy dużo od rodziców i wszystko było pyszne. I teraz choć trochę mi wstyd się przyznać siedzę w szlafroku w łóżku, popijam kawkę i nie mam zamiaru tak szybko z niego wychodzić :)

czwartek, 8 września 2011

107. much, much better...

Oj tak. Dziś jest zdecydowanie lepiej.
Wyspałam się, zjadłam pożywne śniadanko, napiłam się herbaty, potem dobrej kawy. Wzięłam prysznic, umyłam włosy, zrobiłam sobie maseczkę, pomalowałam paznokcie i spędzam sobie leniwe przedpołudnie.
Przyznam się też, że oglądam sobie Gilmore Girls :)

A wszystko to dlatego, że popołudnie zapowiada się pracowite. Mam do upieczenia deser Pavlova (bo zostały nam białka od czegoś tam),przyjeżdża brat i wieczorem wybieramy się z R. w trójkę na nowego Allena do kina. Jutro natomiast wieczorem koncert Brodki i może jakieś tańce w 8bitach. Się zobaczy :) Trochę cieszę się, że coś zaczyna się dookoła dziać. Wyjścia, towarzystwo, zajęcia. Dość bezczynności.

Aaa, dziś także jest dzień wysyłania CV :) I robienia tiulowych kwiatów.
To jest dobry dzień :)

środa, 7 września 2011

106.

Chandra mnie jakaś złapała. Na cały dzień zaplanowanych miałam dużo rzeczy do zrobienia, na dodatek nie tylko tych z serii kurki domowej, ale też tych dla własnej przyjemności. I jak to z planami ostatnio u mnie bywa, średnio mi się one udały.
Rano musiałam do dziekanatu pojechać. Wstałam więc o 6.30 i po wykonaniu czynności standardowych porannych wyszłam na autobus. Na uczelni byłam parę minut po 8. Załatwiłam wszystko do 9.00 i wróciłam do domu. Posprzątałam co było do posprzątania, a potem to już większość dnia przeleżałam na tapczanie oglądając nowe odcinki Przepis na życie. Obiad jakiś tam w między czasie ugotowałam. Poza tym niestety nic konstruktywnego nie zdziałałam.
Po południu R. wyciągnął mnie do sklepu, bo musimy skombinować jakiś prezent na roczek dla jego bratanka. Wybraliśmy się do Smyka w Plazie. W szoku jestem trochę ile zabawek jest dla dzieci. A jakie? Gdzie się podziały drewniane klocki? Teraz jest jadalna plastelina, pisaki do kąpieli i inne dziwne rzeczy, których sensu nie do końca rozumiem. Cóż zrobić... Moje dzieci będą miały patyk do zabawy. Rozwija wyobraźnię przynajmniej :) Ja uwielbiałam bawić się patykiem.

R. znów wierci dziury w ścianach. Mam nadzieję, że niedługo odda tą wiertarkę i będę miała ciszę i spokój w chacie :)
Nie będzie możliwości, to i nie będzie potrzeby wiercenia i wieszania różnych rzeczy na ścianach.
Taką mam przynajmniej nadzieję.

Jutro będzie lepiej... prawda???

wtorek, 6 września 2011

105. Babski wieczór.

Wysłałam wczoraj R. na noc do kolegi, a do mnie przyszła koleżanka - tegoż kolegi dziewczyna (narzeczona w zasadzie - ale ja się jakoś przyzwyczaić nie mogę). Zaprosiłam jeszcze dwie dziewczyny. Zrobiłam pizze - nie chwaląc się pyszna wyszła, sałatkę, otworzyłam wino i po pogaduchach włączyłyśmy nieśmiertelne lejdis. W międzyczasie koleżanki się wykruszały i zostałyśmy w końcu tylko z K. Obejrzałyśmy jeszcze Dirty Dancing. Wypiłyśmy trzy butelki wina. Obgadałyśmy wszystkie  najważniejsze problemy. I te mniej ważne oczywiście też. Poszłyśmy spać o 5.30. I to w sumie tylko z rozsądku żeby jako tako wstać ok.8.00 do zajęć różnych. Bo mogłybyśmy gadać jeszcze długo i długo i długo.

Dobrze mi zrobił taki wieczór. Brakowało mi babskiego towarzystwa. Ludzie bardzo się zmienili. Kiedyś mówiło się: słuchaj, jestem blisko Ciebie, wstawiaj wodę na kawę, to wpadnę. Teraz trzeba umówić się tydzień do przodu i i tak nie ma się gwarancji, że do spotkania dojdzie. Spotykamy się rzadko, na krótko, bo trzeba do pracy, albo gdzieś. Przykre...
A ja chciałabym dom mieć otwarty dla wszystkich. Tylko, że nikt nie przychodzi.

czwartek, 1 września 2011

104. Z planami tak to właśnie jest...

Zaplanowałam sobie, że wstanę raniuśko, zaparzę kawę usiądę w fotelu i tak będę siedziała z blogami i upajała się chwilą spokoju, ciszy i czasem tylko dla siebie.
Niestety... Rano wstać mi się nie chciało, ale przecież nie muszę jakoś specjalnie się spieszyć. R. co 15 minut mówił, że jeszcze chwilkę i jeszcze chwilkę i ja tak jeszcze chwilkę też odkładałam to wstawanie. Śniadanie poszło sprawnie. Zrobiłam R. kanapki co by się szybciej zebrał do pracy i zdążył, a on mi mówi przy którejś kanapce, że dziś zostaje w domu. Będzie pracował na miejscu, bo nie ma po co iść do laboratorium.
Super (pomyślałam z ironią...)!
Z jednej strony to fajnie. Będziemy mieli dzień dla siebie. Z drugiej jednak to miał być dzień dla mnie. I bądź tu mądry...
Na dodatek wszystkiego pan właściciel mieszkania będzie wymieniał okna w domu naprzeciwko. Co gwarantuje hałas i syf przez cały dzień. Super (pomyślałam z ironią znów...)!

Plany więc uległy zmianie. (nawet teraz skupić się nie mogę, bo mi R. nad głową fascynuje się sensacjami XX wieku... ja oczywiście nie mam nic przeciwko fascynacjom, ale to miał być mój dzień...)
Zbieram się zaraz na zakupy. Pojadę te buty obejrzeć co za mną chodzą już długo :) I może tą marynarkę w końcu zakupię. I do ikei pojadę. Jak już się raz zacznie zakupy tam robić, to skończyć nie można. Ja przynajmniej tak mam. Co chwilę przypomina mi się, że jednak coś tam jeszcze można by kupić, bo się przyda.
I babeczki upiekę. Znajdę sobie jakiś dobry przepis :) chyba, że macie coś sprawdzonego?
No a dzień dla siebie zrobię sobie jutro może.