środa, 31 sierpnia 2011

103. Poranek blogowy!

Zaplanowałam sobie go na jutro. Już widzę ten obrazek :) Zrobię pyszną kawę, usiądę w fotelu, otworzę okno, włączę komputer i będę pisać i czytać i pisać i czytać i pisać i czytać. Aż przyjdzie mi ochota na coś innego. :

Jutro dzień wolny! :)

102. Babskie dylematy...

Marzą mi się nowe buty. Na obcasach takie. Przecenione widziałam. I tak chodzę i chodzę i chodzę dookoła nich już trzeci dzień i zastanawiam się - kupić czy nie kupić?
I oczywiście inne rzeczy też bym chciała. Marynarkę nową - tylko nie wiem jaki kolor - niebieski, taki chabrowy, czy może fioletowy?
Lakier czerwony ładny do paznokci. Ale takiego odcienia jaki sobie wymyśliłam chyba jeszcze nie wyprodukowali.
I sukienkę ładną jesienną, albo spódnicę chociaż.
I żeby to wszystko nie było drogie.
I żebym się nie musiała nachodzić po sklepach w poszukiwaniu tego wszystkiego.
A najlepiej jakby mi ktoś to wszystko kupił i przyniósł do domu.

I jeszcze prezent dla koleżanki muszę wymyślić. I nadrobić zaległości towarzyskie, co mi się narobiły ostatnimi czasy. I posprzątać mieszkanie, bo znów się bałagan zrobił. I nie marudzić przy tym wszystkim.

Dobrze, że to takie dylematy, a nie dylemat ślimaka: co schować w skorupę? Głowę, czy **** :)))))

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

101.

Babcia w domu! Wczoraj zabraliśmy ją ze szpitala. Wygląda na to, że wychodzi na prostą. Jako tako prostą. Kosztowało nas to wszystkich dużo pracy, energii i cierpliwości, ale wyciągnęliśmy ją z tego wspólnymi siłami i miejmy nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.

R. przyjechał na weekend. Wzięłam go na wizytę rodzinną do ciotki na wieś :) Bardzo było sympatycznie. Ja to w ogóle uwielbiam tam jeździć. Jak byliśmy mali odwiedzaliśmy ich bardzo często. Potem niestety co raz rzadziej. A teraz znów kontakt nam się odnawia. Jedna kuzynka wyszła za mąż, druga urodziła dziecko, kuzyn pracuje w gospodarswie, a ciotka i wujek się nie zmieniają. Wujkowi zębów tylko ubywa :)
R. w każdym razie przeżył. I nawet był zadowolony. To dobrze.
Po powrocie udało mi się go namówić na zrobienie listy gości weselnych. Wyszło ok. 90 osób. Wiadomo, że część nie przyjedzie, więc może trochę mniej. Teraz zastanawiamy się gdzie to wszystko organizować. Tradycyjnie u panny młodej? Czy może gdzie wygodniej?  Przeraża mnie to wszystko. Ale myślę sobie, że tyle osób przede mną zorganizowało sobie ślub i wesele to czemu ja miałabym nie dać rady?

Resztę weekendu spędziliśmy w zasadzie u babci. Najpierw w szpitalu, potem u niej w domu, czekając na jej przyjazd. Oglądaliśmy Misia Joggi w telewizji :) hehe
Zrobiliśmy też mały spacer historyczny po mieście. Wstyd mi się zrobiło, że tak mało wiem o swoim mieście rodzinnym. Może kiedyś to nadrobię, aczkolwiek zacięcia historycznego we mnie ani krzty. Co prawda nie wszyscy na wszystkim muszą się znać, ale przy R. który po krótkim spacerze wie więcej niż ja wypadam bardzo blado. Tak być nie może.

A dziś naukowo. Ogarniam drzewa z nadzieją, że tym razem test będzie trochę prostszy :)

piątek, 26 sierpnia 2011

100. Poranna kawka :)

Poranki z kawką i blogiem to ja uwielbiam. Dawno na taki sobie nie pozwoliłam. A szkoda. Ale co chwile było coś do zrobienia. I Ally McBeal mnie opętała. Ale, że okazała się jedną wielką szmirą to skasowałam resztę odcinków, które miałam i już ich nie oglądam. Co za tym idzie, mam dużo więcej czasu :)
Z okazji więc setnej notki na tym blogu postanawiam sobie zrobić dziś blogowo-kawowy poranek.

Jestem w domu. Przyjechałam pomóc przy babci, bo jest co robić. Nawet jeśli nie przy samej babci, bo ta radzi sobie co raz lepiej sama, to w domu jest masa rzeczy do zrobienia. A to ugotować kompot dla babci. A to wyprać jej rzeczy. A to iść do szpitala żeby się z nią przejść korytarzem. No i ktoś to musi robić. Więc jestem i dzielimy się obowiązkami z mamą, siostrą i bratem.
A ja to w ogóle jestem w szoku wielkim, pozytywnym oczywiście, że babcia tak szybko i dobrze z tego wszystkiego wyszła. W zeszłym tygodniu w czwartek siedzieliśmy w domu podczas babci operacji i czekaliśmy na telefon, że babcia nie przeżyła operacji. Przyjeżdżam tydzień później,  a babcia chodzi sobie po korytarzu z balkonikiem, opowiada dowcipy, a w niedziele idzie już do domu.
Skąd wzięła siłę do walki - nie wiem. Ale chciałabym jej tyle mieć. Ja mam 24 lata, ona 84. I ja narzekam, że mi się nie chce i że mi źle i że wszystko jest do dupy. A co ona ma powiedzieć? I co ja zrobię, jak będę mieć tyle lat?

To właśnie jeden z powodów, dla którego postanowiłam przestać wiecznie marudzić i cieszyć się tym co mam. Drugi to R., który mi powiedział, że on już nie wie czego ja chce i że jestem wiecznie z życia niezadowolona. Najgorsze, że ma dużo racji... Co jest dla mnie wielką mobilizacją. Bo co innego zdawać sobie sprawę ze stanu rzeczy, a co innego usłyszeć to od kogoś innego i to jeszcze tak bliskiego. Więc koniec z marudzeniem. Oj koniec :)

Zasnęłam wczoraj przed 22.00. Nie zdążyłam nawet nastawić budzika ani zgasić światła. Obudziłam się potem o 4.20 myśląc że to 23.00 i chciałam poczytać. Zorientowałam się jednak w porę, że to nie godzina na czytanie i spałam dalej. Obudził mnie budzik, który musiał być nastawiony z dnia poprzedniego i kosiarka zza okna.

A dzisiejszy dzień spędzę na gotowaniu, zaprawie pomidorów, nauce (bo niestety z egzaminu czeka mnie poprawka) i małych przyjemnościach :)

czwartek, 25 sierpnia 2011

99.Uff jak gorąco!!!

Komputer wydziela dziś zdecydowanie za dużo ciepła na pisanie, a ruchy wykonywane palcami na klawiaturze by wpisać konkretne słowo wymagają zbyt dużego wysiłku.
Za oknem jest 30 stopni.
Poczekam więc aż się trochę ochłodzi.
...

wtorek, 23 sierpnia 2011

98.

Bohaterowie dzisiejszego dnia:
- dzbanek zielonej herbaty
- notatki z dendrologii
- lakier do paznokci w przerwie od nauki
- i błyszczyki do ust - pierwsze w moim życiu kupione dziś przy okazji spaceru i zakupów :)








Miałam ochotę na zakupy dzisiaj. Ale z braku czasu i pieniędzy zadowoliłam się drogerią.
Potrzebny mi plan...

97.

Jeden egzamin za mną. Poszło gładko, bo pytania były do przewidzenia. Co prawda nie ma jeszcze wyników, mają być lada chwila, ale czuję że poszło mi dobrze. Jutro kolejne starcie. Niestety tak łatwo raczej nie będzie. Boję się bardzo, bo to test i to jeszcze mega dziwny test. Ale nie ma się co załamywać - w razie czego będzie poprawka. Łatwiejsza na dodatek. Więc uspokoiłam się trochę, bo w niedzielę strasznie panikowała. Będzie co ma być.
Zaczynam znów szukać pracy. Zrobiłam sobie przerwę na egzaminy ale teraz mogę się za to znowu zabrać. Więc się biorę. Oczywiście jest jeszcze większa masakra niż wcześniej. Ale się nie poddam. Znajdę coś dla siebie. Cokolwiek już teraz. Tylko ze względów finansowych.

Jutro albo w czwartek jadę do domu pomóc przy opiece nad babcią. Gryzie mnie już, że się nie włączam w to wszystko, a siostra i brat latają wokół babci ciągle. Egzaminy są usprawiedliwieniem, ale bez przesady też. Tak więc jak już jutro będę po to się pakuję i jadę.

A od września zaczynamy z R. przygotowania do ślubu. Choć on jeszcze o tym nie wie :) Przeraża mnie to trochę. Najbardziej chyba dalekosiężność planów. Jak teraz zaczniemy planować, to ślub będzie za dwa lata. A ja na dodatek jestem wielką ignorantką ślubną. Czyli nigdy nie interesowałam się nowymi trendami, nie mam wymarzonej sukni ślubnej i nie wiem jak to wszystko ma wyglądać. Mam nadzieję, że jakoś to pójdzie. Do pomocy włączą się obie mamusie - co akurat skrzydeł mi nie dodaje. Hehe ... :)

Mam ochotę kupić sobie coś ładnego. Taki babski kaprys :)

niedziela, 21 sierpnia 2011

96. Jestem szczęściarą !!! :)

W końcu mam wszystko w mieszkaniu tak jak chciałam i tak jak to z R. zaplanowaliśmy. Biedak wczoraj na kacu zniósł dzielnie wycieczkę do Ikei, a potem jeszcze dzielniej wywiercił mi w ścianach kupę dziur i powiesił półki. Bajzlu przy tym narobiło się co nie miara, ale wszystko ładnie posprzątałam i dziś już mam spokój. R. tylko kończy jeszcze jakieś duperele, których wczoraj nie dał rady.

No i kto jeszcze ma tak jak ja? :) O cokolwiek poproszę to R. prędzej czy później mi to zrobi. Czasem mam wrażenie, że daję za mało od siebie. Zawsze mogę na niego liczyć. Nie ma rzeczy, której by mi odmówił z jakiegoś błahego powodu. Ale z drugiej strony, w związku nie chodzi o to żeby było coś za coś. Jestem wielką szczęściarą mając R. przy sobie. I myślę, że on też mógłby powiedzieć to o sobie :) (moja skromność przeze mnie przemawia)

Jutro mam pierwszy sierpniowy egzamin. W środę drugi. Tak jak jutrzejszego nie boję się wcale, tak z tą środą to nie wiem jak będzie. Uczę się jeszcze pilnie. Ale zaczynam się mocno stresować, a na mnie stres niestety nie działa mobilizująco. Oby się udało.

Potem jadę do domu znów. Pomóc trochę przy babci. W szpitalu będzie jeszcze długo. I teoretycznie ma tam opiekę, ale wiadomo jak to jest. Zawsze lepiej jak jest przy niej ktoś bliski. Podać coś, umyć, przebrać. Mama, brat i siostra są z nią teraz. Jest też wujek, niestety leniwy i strachliwy. Jak coś się stanie będzie miał pretensje, ale teraz palcem nie kiwnie. Jego żona - niesamowicie przemęczona księgowa. No i kuzyneczki - zapracowane strasznie. Nie mogą przecież na każde zawołanie być w szpitalu. My możemy, one - no skąd.
Cóż... Nie satysfakcjonuje mnie tłumaczenie, że ludzie tacy są. Ale nic nie zrobię. Jestem ciekawa jak będzie wyglądała rozmowa dotycząca opieki nad babcią jak już wyjdzie ze szpitala. Kuzynkom będziemy musieli się przedstawić najpierw, bo aktualnie jesteśmy na etapie mijania się na ulicy i nie odzywania się do siebie.
Tragedia.
Ale i tak jestem szczęściarom. Bo mimo, że na swoją "rodzinę" (wujek, ciocia i kuzyneczki) liczyć nie mogę, to i tak mam dookoła siebie ludzi, którzy w potrzebie wyciągną rękę.

sobota, 20 sierpnia 2011

95. To jak to jest z tymi ludźmi?

Wczoraj byliśmy z R. na nasiadówie u znajomych. Przyjechała koleżanka z Niemiec, gdzie jest na doktoracie i choć stosunki między nami są różne, raczej nawet powiedziałabym, że słabe to poszliśmy się z nią spotkać. Po wielu różnych epizodach, najpierw tych dobrych, potem niestety tych złych, mieliśmy nadzieję chyba, że coś się zmieniło i jakoś teraz będzie dobrze. Bo może ludzie się jednak zmieniają? Chociaż dookoła mam wiele dowodów na to że nie, to jednak wierzę cały czas, że może jednak?
Było jak zawsze :)
Ale wieczór zaliczam do udanych. Męska część imprezy trochę za dużo wypiła i gospodarz poszedł wcześniej spać, a mój R. marudził żebyśmy poszli już do domu. No to poszliśmy. Chociaż raz nie ja marudziłam, że chcę już wracać.
Teraz R. dogorywa w łóżku, a obiecał mi dziś przywiesić w końcu półki, które kupiliśmy już chyba dwa tygodnie temu i jeszcze wycieczkę do IKEI po różne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy. No ale jak będzie to nie wiem, bo nawet jajecznica z łóżka go nie wyciąga :)

piątek, 19 sierpnia 2011

94. Niespodzianki...

...niestety nie miłe. We wtorek wieczorem zadzwonił do mnie brat z wiadomością, że babcia się przewróciła i złamała nogę w biodrze. Sytuacja średnia, zwłaszcza, że babcia ma już swoje lata (85 stuknęło). W środę rano okazuje się, że nie wiadomo czy będzie można tą nogę operować, bo babcia ma też problemy z sercem. Tylko,że operacja jest jedyną szansą. Bez operacji babcia uziemiona w łóżku dostaje zapalenia płuc w ciągu maksymalnie 3 tygodni i umiera - usłyszeliśmy od lekarzy. Operujemy więc, ale trzeba zrobić jeszcze echo serca. Po badaniu okazuje się, że babcia jest w o wiele gorszym stanie niż wszyscy się tego spodziewali. Operacja staje się więc takim samym zagrożeniem jak jej brak. Trzeba podjąć decyzję. Istnieje szansa, że operacja się powiedzie. Operujemy więc. Wczoraj od 10 (to był planowany czas zabiegu) do południa siedzieliśmy jak na szpilkach udając, że wszystko jest OK. Ale każdy telefon sprawiał, że serce skakało do gardła. W końcu sami zadzwoniliśmy. Okazało się, że operacja się udała. Ortopedycznie wszystko przebiegło bez komplikacji, gorzej kardiologicznie, ale i tak się udało. Babcia leży na intensywnej terapii i weekend ma zdecydować co dalej. A my...Czekamy, martwimy się i wspieramy wzajemnie, a ja po raz kolejny uświadomiłam sobie bezsens robienia dalekosiężnych planów.
Ważne jest tylko tu i teraz!!!

wtorek, 16 sierpnia 2011

93. Moderacja komentarzy :)

UWAGA UWAGA!!! Ogłaszam wszem i wobec, że wprowadziłam moderację komentarzy, dlatego nie od razu są one widoczne. Z różnych względów to zrobiłam. Proszę o wyrozumiałość i cierpliwość - bo wpisujecie czasem, że Wasze komentarze się nie pojawiają. One są i pojawiać się będą. Pozdrawiam :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

92. Zaległości...

Musiało to śmiesznie wyglądać, jak po wejściu do pociągu wyciągnęłam z torby cztery ostatnie numery Wysokich Obcasów , zdjęłam buty i zaczęłam czytać jeden artykuł za drugim. Kobieta z naprzeciwka dziwnie mi się przyglądała. Ale czym tu się przejmować. Ja uwielbiam sobie sprawiać takie małe przyjemności :). Poza tym, cztery numery to już spore zaległości. A ponieważ mam je (zaległości) nie tylko w tej kwestii to staram się nadrabiać jak tylko mogę. Przetrwoniłam (ale słowo wymyśliłam :)) ostatnio za dużo czasu na oglądanie Ally McBeal. Niestety. Stąd właśnie moje przemyślenia na temat samej siebie.

Może rzeczywiście w niektórych kwestiach nie potrzebuję zmian. Są jednak takie, które ich wymagają i to szybko. Samodyscypliny przede wszystkim potrzebuję. Do walki z lenistwem i poglądem, że wszystko samo się jakoś ułoży. Nic się samo nie zrobi. Niestety...
Organizacji też mi trzeba. Żeby nie było tak, że cały dzień siedzę przed komputerem wałkując jeden odcinek za drugim . Ale żebym umiała znaleźć czas na wszystko co w danym dniu mam do zrobienia. A ja potrafię przesiedzieć cały dzień na dupie nie robiąc nic, a jak R. wraca z pracy powiedzieć mu, że się z wieloma rzeczami nie wyrobiłam, albo co gorsza, że jestem bardzo zmęczona . Masakra...
Dlatego zmiany są mi potrzebne. Ale myślę, że to racja, że muszę je małymi kroczkami wykonywać.

No ale co w tych wysokich obcasach? :)
Nie pamiętam, w którym to numerze, ale najbardziej poruszył mnie artykuł o blogu Pauliny Pruskiej. Młoda dziewczyna zmagająca się z ciężką chorobą pisze bloga, który jest jej formą autoterapii. Nie przeczytałam go jeszcze całego (i chyba nie jestem w stanie tego zrobić) ale polecam. Paula i Pan Śmieciuch.

I na koniec jeszcze o pobycie w domu. Bardzo lubię do domu przyjeżdżać. Ale czasem takie wizyty są męczące. Mam wrażenie, że jestem gdzieś pośrodku domownikiem, a gościem. Dziwne to uczucie. Muszę przyznać jednak, że pobyt w domu bardzo dobrze mi robi. I gdyby nie to, że mam do zdania jeszcze dwa egzaminy w przyszłym tygodniu to posiedziałabym tam jeszcze dłużej. Tylko, że uczyć się tam nie umiem. Tak po prostu jakoś. Dlatego wróciłam tutaj, na Konopnickiej i biorę się ostro do roboty.

sobota, 13 sierpnia 2011

91. Chciałabym...

Nie wiem który to już post z tej serii. Będę teraz pisać jak to bardzo chciałabym być inna niż jestem i jakie to dla mnie trudne żeby się taką stać. Jak to bardzo chciałabym wstawać godzinę wcześniej niż w rzeczywistości wstaję i nie przestawiać budzika trzy tysiące razy. Jak to bardzo chciałabym mieć rano czas na zrobienie sobie i R. śniadania i wypicia kawy bez pośpiechu na autobus czy tramwaj. Jak to bardzo chciałabym lepiej organizować sobie czas i mieć go dla wszystkich dookoła i dla siebie samej. Jak to bardzo chciałabym nie marnować czasu na totalne bzdury, nikomu do szczęścia niepotrzebne. Jak to bardzo chciałabym nauczyć się w końcu oszczędzać pieniądze. Jak to bardzo chciałabym być systematyczna i wypracować sobie jakiś system pracy w ciągu dnia.

I... Mogłabym tak jeszcze długo wypisywać zdania zaczynające się od: jak to bardzo chciałabym. Oczywiście, że bym chciała. Ale...
Ale nie mam tego wszystkiego. I nie wiem czy kiedyś będę miała. I oczywiście teraz może ktoś napisać, że to tylko i wyłącznie ode mnie zależy, że jeśli naprawdę chcę to mogę, itd., itp. I to oczywiście będzie prawdą. Tylko, że mnie już wkurza wieczna praca nad sobą. A w zasadzie tylko o niej gadanie. Bo w gębie Moi Drodzy, to ja jestem naprawdę mocna.

Tak więc, nie napiszę dziś po raz setny listy zdań zaczynających się od: jak to bardzo chciałabym... Po prostu uwierzę w to, że mogę i wezmę się w garść.
Będą zmiany dookoła mnie. Dobre zmiany. :)

czwartek, 11 sierpnia 2011

90.

Kawa i ciasto :)  Dopiero teraz bo w ciągu dnia jakoś nie miałam kiedy. No i zapomniałam, że mam ciasto w lodówce :)
Za to teraz czekając, aż wyschną mi świeżo pomalowane kartony żebym mogła pomalować je jeszcze raz, jest idealna pora na kawę i ciasto. Dzięki temu posiedzę dłużej w nocy. Co robić lubię, ale nie mam ostatnio siły i wcześnie chodzę spać.

Wciągnęłam się w Ally McBeal. Oglądam już trzeci sezon. Przerabiamy kryzys wieku średniego i rozstania. Hmm... dziwne. Mam nadzieję, że R. tak szybko nie dosięgnie. Bo to straszne jest :)

niedziela, 7 sierpnia 2011

89.

Wczorajsze nocne słuchanie muzyki okazało się bardzo owocne. Usłyszałam kiedyś gdzieś piękny utwór, ale nie wiedziałam kto go wykonuje, ani jaki jest tytuł. Spędziłam nawet jakiś czas na poszukiwaniach. Niestety nie udanych. Aż tu nagle wczoraj... Przeskakując od jednego utworu do drugiego sam mi się jakoś napatoczył. A z nim wiele dziwnych wspomnień i myśl co by było gdyby.

Na szczęście gdybać nie zaczęłam. Bo i po co? Ważne co tu i teraz.

A tu gdzie teraz jestem, jestem bardzo szczęśliwa. I nie chcę tego zmieniać.

Mama zamówiła sobie u stolarza nową szafę. Jutro majster ma przyjechać ją montować, w związku z czym dziś odbywało się wspólne sprzątanie starej, co by jutro można było ją wynieść. Jak to przy takim sprzątaniu bywa, znalazło się wiele starych niepotrzebnych rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić, ale też mnóstwo skarbów kiedyś schowanych na lepsze czasy i w większości zapomnianych.
Zostałam więc szczęśliwą posiadaczką dwóch małych skórzanych torebek.Uwielbiam je już, choć wymagają drobnych napraw i przeróbek. Mam już jedną taką. Ma ok 30 lat. Mama kupiła ją sobie jak była na studiach. Potem nosiła ją moja ciocia, potem siostra i na koniec trafiła się mi. Wiele już przeszła, ale dzielnie się trzyma. I teraz, kiedy takie torebki stały się niesamowicie modne ja nie wydając ani grosza mam tę jedną jedyną :) Najbardziej oryginalną, bo z historią.

Biorę się za naukę fotografowania. Nie po to kupiłam sobie dawno temu aparat żeby teraz wykorzystywać tylko jedną jego funkcję: auto. Wstyd mi trochę..,

Dzień mam dziś leniwy bardzo. W związku z tym spędzam go na małych przyjemnościach. Kawka, książka, muzyka. Dlaczego niby cały czas mam się spinać, że siedzę i tracę czas choć powinnam coś robić? Nie muszę nic zrobić. Mam wakacje. Jest niedziela. Nie muszę się stresować. I nie chcę.

sobota, 6 sierpnia 2011

88.

Lubię czasem wieczorem włączyć sobie muzykę i leżąc w ciemnym pokoju jej słuchać.
Dziś Portishead :)

Jak to jest, że mając tak dużo wolnego czasu nie mogę się zmusić do zrobienia czegokolwiek konstruktywnego?

środa, 3 sierpnia 2011

87. Z wyjazdu zdjęć kilka :)












Od komentarza się powstrzymam. Ja uwielbiam góry. Nic tak mi nie dodaje energii jak wędrówka po szlaku i nic tak nie uspokaja jak przepiękne widomi na szczycie :)  

86.

Wróciłam! Po wakacjach... jak to jest chyba każdy wie.

Same wakacje uważam, że udane były bardzo. Mi dobrze zrobił ten tydzień. Pogodę mieliśmy jako taką. Nie padało na szczęście, a resztę dało się znieść. Słońce od czasu do czasu przeświecało przez chmury. Temperatury mogły być ciut wyższe, ale to co było też można było wytrzymać.
Czeski hotylek Diana w Szpindlerowym Młynie godny polecenia. Zwłaszcza kuchnia, choć z wrażliwym żołądkiem i obciążoną mocno wątrobą się wyjeżdża. Pokoje ok. Choć w przybudówce, w której mieszkaliśmy wilgoć duża była. No niestety - przebudowany garaż w pobliżu strumyka raczej nie wróży nic dobrego. W każdym razie przeżyliśmy :)

Powrót do rzeczywistości jak to z powrotami bywa - dość ciężki. Zwłaszcza, że jestem w domu teraz u siebie, R. u siebie i jakoś to tak dziwnie jest.
Szukam pracy nadal bardzo intensywnie. Przez tydzień może będę w małej firmie ogrodniczej u znajomego ogrodnika, bardziej raczej na zasadzie praktyk niż pracy. Zawsze jednak jakieś nowe doświadczenia to będą. A potem zobaczymy jak to się wszystko rozkręci.
Jeszcze dwa egzaminy przede mną więc siadam też do nauki. No i tak to się jakoś mam nadzieję będzie kręcić.

Dobrą rzeczą po wyjeździe jest to, że przyzwyczaiłam się do rannego wstawania, bez przestawiania budzika w nieskończoność. Bo musiałam tak żeby wszyscy z łazienką się do śniadania wyrobili.  No i tak mi jakoś zostało. Ale ja lubię rano wstawać. Mam wtedy długi dzień, spokojny poranek, nie muszę się spieszyć z kawą i łazienką. Lubię to bardzo. Naprawdę.
Dziś pobudka o 6.30. Zawiozłam mamę do pracy, śniadanie, kawka, wysłałam kilka CV, a teraz biorę się do pracy. (zawsze się znajdą jakieś zaległości - ja nie wiem jak to się dzieje)