wtorek, 28 czerwca 2011

78.

Sesja zaliczona.
Przeprowadzka w toku.
Internet będzie za parę dni, ale myślę, że w ramach odreagowywania i układania wszystkiego na swoje nowe miejsca będę odwiedzać poznańskie hot spoty. Może w końcu nadrobię zaległości blogowo-mailowe, które raz nadrobione zrobiły się znowu. Co zrobić... Życie!

poniedziałek, 20 czerwca 2011

77.

Co ja mam z tą klawiaturą? Co sklecę coś mniej więcej sensownego i jestem zadowolona, że nareszcie się za to wzięłam i co najważniejsze coś tam mi się udało, to wciskam jakiś cholerny klawisz, jeden albo dwa i wszystko trafia szlak. Nie byłoby to jeszcze takie straszne gdyby zdarzyło się raz. Ale to się zdarza potem jeszcze kilka razy. Najczęściej w tym samym miejscu. Złośliwość rzeczy martwych jest dla mnie nie do ogarnięcia.

Jedziemy do R. na weekend. Już się doczekać nie mogę. Tej ciszy mi trzeba, która tam jest w przeciwieństwie do Poznania. Wkurza mnie to miasto niesamowicie. Ten wieczny szum. Jak nie tramwaj, to samochód. Jak nie wyjąca karetka, policja, czy straż pożarna, to śmieciarka. Jak nie wrzeszczące dzieciaki pod oknem, że loda chcą, albo chrupki, to drechy o puszkę piwa się awanturujący. Otwieram okno w mieszkaniu i czuję się jakbym stała na środku ruchliwej ulicy i wszystko działo się dookoła mnie. Zamykam okno i okazuje się, że z tej ulicy daleko nie uciekłam, bo hałas porównywalny (mimo szczelnych, porządnych okien) a na dodatek duszno się zrobiło bardzo. I jak tu wytrzymać? Do tego bałagan wszędzie. I smród. A to ktoś nasikał na klatce schodowej (czego nie mam nawet siły komentować). A to do tramwaju wsiadł żul jakiś i myśli sobie, że fiołkami pachnie. A to jeszcze natężenie psich kup jest tak ogromne, że nad chodnikiem aż unoszą się opary. Nie... jednak do takich rzeczy nie można się przyzwyczaić.

Na szczęście jeszcze tylko do parę dni tu spędzimy. Potem jedziemy do R. gdzie odpocznę od tych wszystkich dźwięków i zapachów. A potem się przeprowadzamy. Nie wyobrażam sobie trochę tego pakowania i przewożenia wszystkiego. Ale z drugiej strony to już się doczekać nie mogę tego nowego mieszkania. Dziwi mnie trochę, że z taką łatwością mi to przychodzi. Myślałam, że mi będzie ciężko się wynieść po tylu latach mieszkania tutaj. A nie jest. Pewnie przez wszystkie dziwne sytuacje, które tu miały miejsce i atmosferę, która jest teraz, a od której chcę uciec.

Rozpoczynam powoli kolejny etap swojego życia :)

niedziela, 19 czerwca 2011

76.

Ja nie umiem funkcjonować bez słońca za oknem. Dzisiaj niebo niebieskie, promienie słońca między kamienicami się przedzierały i od razu jakoś tak prościej mi poszło wstawanie. Bo ostatnie dni to jakaś totalna porażka była. Szaro jakoś, brzydko, chłodno. Ech... już się trochę martwię co zrobię zimą (wiem, wiem, że to jeszcze daleko).
Dziś jednak cieszę się tym co jest. Nawet z tego, że nauki przede mną jeszcze trochę. Ale... już bliżej końca niż dalej. Uff :)

czwartek, 16 czerwca 2011

75.

Zapowiada się 2:0 dla mnie w tej sesji, ale narazie się nie wypowiadam co by nie zapeszyć. Na mój stan wiedzy, to egzamin poszedł mi dobrze. Ale wyniki w poniedziałek więc poczekam. Zostałam też uświadomiona - i dobrze, że egzamin z dendrologii, który myślałam że jest 24 czerwca owszem jest 24 ale sierpnia :) Więc kamień spadł mi z serca, bo nie wiem jak miałabym się nauczyć na wszystko. A tak ze spokojem wszystko sobie zdam.

R. ma mega kryzys. Niestety nie wiem o co chodzi, bo od dwóch dni ze mną nie rozmawia. Na pytanie: "Co się stało?" Odpowiada: "nic!". Jak pytam czy wszystko ok, to odpowiada, że tak. A jak proponuję rozmowę to mówi, że może później. Trochę mnie to zaczyna wkurzać szczerze powiedziawszy. Ale nie mogę mu tego powiedzieć, bo jak położył się po 19.00 na małą drzemkę tak śpi do teraz i już nie wstanie. Hmm... Czekam więc na trochę lepszy dzień z nadzieją, że nastanie niedługo.

A wieczór spędzę z dobrą herbatą i książką. Tak dawno nie czytałam nic poza podręcznikiem i wysokimi obcasami z sobotniej wyborczej, że zapomniałam jak przyjemne jest czytanie książek. Wzięłam się więc za nadrabianie zaległości. I czytam.
W ogóle tak sobie myślę, że powinnam pomyśleć nad jakąś konkretną formą spędzania wolnego czasu. Nie mam go za wiele, ale jak już mam to go marnuję. Przynajmniej takie mam wrażenie. Siedzę przed kompem oglądając jakieś durne seriale albo śpię. A można przecież robić tyle ciekawych rzeczy. Tylko trochę nie wiem jak się za to zabrać.

Dopisane później: dobry dzień dziś mam na nadrabianie zaległości mailowo - blogowych :)

środa, 15 czerwca 2011

74.

Człowiek bardzo szybko przyzwyczaja się do wielu rzeczy. Do śmieciarki o 6 rano, do żuli pijących piwo w bramie koło śmietnika, do psich kup na ulicy i wielu innych równie urokliwych spraw. Ja jednak nie mogę się przyzwyczaić do kolejki przed lumpeksem godzinę przed otwarciem w dniu dostawy. To jest dla mnie coś niesamowitego. Kobiety ustawiają się od 8.00. O 8.30 wyjrzałam dziś przez okno i one oczywiście tam były :) O 8.50 kolejka ciągnęła się aż do rogu ulicy :) Zawsze mnie to rozbawia. Chociaż może coś w tym jest, bo idąc do sklepu po składniki na obiad weszłam sobie do tego lumpa i wyszłam obkupiona :) (oczywiście w wiele niepotrzebnych mi rzeczy, ale za 30 zł to każdy by wziął).

Sesja się rozkręca. Na szczęście ze wszystkim jestem na bieżąco i mam nadzieję przejść przez nią w tym roku bezboleśnie. Jak będzie zobaczymy. Póki co 1:0 dla mnie :) a w indeksie 4 z mechanizacji ogrodnictwa.

Z poszukiwaniami pracy trochę gorzej. Bo nie szukam. Wysłałam wczoraj maila w sprawie płatnych praktyk, bo R. znalazł mi na uczelni i czekam na odpowiedź. A jakoś sama wybrać się nie mogę. Zbieram się jednak, zbieram. Tak samo jak na wizytę u ginekologi i okulisty. Ech... No ale nie można mieć wszystkiego.

Co tam jeszcze? R. ma znów swój kryzys, a ja się martwię, bo nie umiem mu w żaden sposób pomóc. Ugotowałam pyszną zupę pomidorową, a mój ogródek ziołowy rozrasta się niesamowicie, co mnie bardzo cieszy, bo ostatnim razem jak chciałam wyhodować zioła na parapecie wylęgły mi się jakieś robaki.

Napisałam tak sobie o niczym.
Dobranoc!

poniedziałek, 13 czerwca 2011

73.

Nareszcie! Cisza i spokój, którego tak bardzo potrzebuję. Dosyć mam tego wiecznego szumu, hałasu i biegu z wywieszonym językiem, bo ciągle trzeba gdzieś zdążyć, coś zrobić.
Nareszcie mała, wolna chwilka, gdzie mogę usiąść i bez spinania się, stresu i wyrzutów sumienia, że tracę czas, a nie powinnam, mogę coś tu napisać. A brakuje mi tego ostatnio. Już parę razy się zabierałam za to, ale jednak zawsze wygrywało coś innego. A to mechanizacja ogrodnictwa (którą nareszcie udało mi się zdać), a to entomologia, a to rysunki albo jeszcze inne niepotrzebne do życia rzeczy.

Dopada mnie czasem to uczucie, że stoję w miejscu, w ogóle się nie rozwijam, a nawet jestem w czarnej dupie, bo powinnam już dawno być na innym etapie swojego życia. Wiem, że przecież jest jak jest. Sama jestem sobie winna i że zamiast się przejmować i wracać do tego co było, muszę się z tym pogodzić, wziąć w garść i iść przed siebie nie popełniając tych samych błędów. Co da się zrobić, tylko jest cholernie trudne.

Oficjalne zaręczyny w domu załatwione. Nie bawiliśmy się w amerykańskie filmy. R. nie padał na kolana przed wszystkimi. Obyło się bez jakichś wielkich ceremonii i cyrków, a było fantastycznie :) Na luzie. Radośnie. I pięknie. Jestem bardzo szczęśliwa z tym mężczyzną. Cudowne jest uczucie, że ma się obok siebie kogoś kogo się kocha i jest się tego w 100% pewnym. A ja jestem.

Postanowień mam mnóstwo znowu. Ale to chyba bezsensu po raz kolejny o nich pisać, a potem pisać, że nie wyszło. Może w tym właśnie tkwi problem. Za dużo analizy i kontroli. Nie wszystko zawsze odbywa się według planu. I ja przecież doskonale o tym wiem. A mimo to próbuję narzucić sobie jakiś dziwny rytm nie wiadomo po co. Potem wkurzam się, że nic nie wychodzi tak jak powinno.

Ech... Hektolitry wypitej kawy wieczorem dają o sobie znać. Sikam i sikam :)

A może rzeczywiście wziąć się za pisanie książki?

środa, 8 czerwca 2011

72.

Nareszcie pada!!!

niedziela, 5 czerwca 2011

71.

Wzruszyłam się na ślubie. Wesele udane. Nogi bolą od wysokich butów, kac niewielki, w zasadzie żaden, powrót do rzeczywistości - brutalny.
Rozmrożona lodówka, wywieszone pranie, zwierzaki posprzątane mają. Pouczona czegoś tam mądrego.
Teraz film, arbuz i piwo :) A od jutra kupa roboty!!!

sobota, 4 czerwca 2011

70.

Obiecałam sobie (po raz kolejny), że wczorajszy dzień był ostatnim, który zmarnowałam nic praktycznie nie robiąc tylko marudząc na wszystko i o nic tak naprawdę.
Mam wspaniałego faceta, który w ogóle na to nie zasłużył. A znosi to dzielnie. Trzeba mu przyznać.
Do roboty dziewczyno się bierz i to ostro...

Dziś sobota :) Wysokie obcasy (jedne i drugie :)) i wesele. Zaraz biorę się za malowanie paznokci. Nie za bardzo mam ochotę jechać, ale wiem, że będziemy się świetnie bawić. Zresztą no cóż... Niedługo będę musiała zacząć myśleć o swoim :)

czwartek, 2 czerwca 2011

69.

Melisa (wiem, wiem, przeginka - placebo sobie zapodaje :))
sound of silence
kupa roboty
i królik...

środa, 1 czerwca 2011

68.

Zaplanowałam sobie, że wstanę dziś wcześnie żeby ze wszystkim co mam do zrobienia się wyrobić. Martwiłam się tylko, że skończy się jak zawsze, czyli przestawię budzik tysiąc razy i wstanę dwie godziny później.
Jaka radość mnie ogarnęła kiedy za oknem usłyszałam panów ze śmieciarki, którzy o 6.00 zaczęli wywalać kosze na śmieci. A że droga z miejsca gdzie zazwyczaj stoją do śmieciary jest długa i wyboista to przeciągnięcie takiego kosza już stawia nogi. Jeśli jednak komuś by się nie udało, albo coś przeszkodziło, to jeszcze nic straconego. Panowie podczepią kosze na wielkich ciężkich łańcuchach, które wydają z siebie przy tym serię uroczych dźwięków, a potem wysypią zawartość kosza do kontenera, co na pewno nie pozwoli już nikomu zasnąć. Tak więc. Oto jestem. Obudzona, po porannym prysznicu i kawałku nie skończonego wczoraj serialu, czekając aż w ekspresie zrobi się kawa.
I czuję, że to będzie mój dobry dzień!!! :)

Dopisane pare minut później:
Po powrocie z kuchni zaczęłam się zastanawiać czy jest coś co mnie jeszcze może zaskoczyć. Moja współlokatorka (na szczęście już niedługo) na blacie obok rozsypanego musli, herbaty z rumianku, plam po keczupie i majonezie z wczorajszej pizzy, komórki i innych elementów naszego jakże rozbudowanego syfu trzyma szczoteczkę do zębów. Obrzydliwe...

Dopisane znowu:
Miałam kiedyś szał na serial Brothers ans Sisters. Od brata dostałam do obejrzenia w wakacje. Taki sobie o, wakacyjny serial :)  Znudził mi się na początku piątej serii (5/5 jest). Rodzina, która cały czas rozmawia przez telefon i pije wino. Ale wczoraj po ciężkim dniu i późnym powrocie do domu obejrzałam trzy ostatnie odcinki i... Jakoś tak mnie ta rodzinna szmira pozytywnie do wielu spraw nastawiła. Może i dobrze.
No ale teraz to już dosyć dopisywania cuągle czegoś gdzieś. Biorę się do roboty!